7 Swoje nauki opierają na Biblii. Jezus oznajmił: „To, czego nauczam, nie jest moje, lecz należy do tego, który mnie posłał. Jeżeli ktoś pragnie wykonywać jego wolę, będzie wiedział, czy ta nauka jest od Boga, czy też ja mówię sam z siebie”. Ponadto rzekł: „Kto jest z Boga, ten słucha wypowiedzi Bożych” ( Jana 7:16, 17
なぜ神様は私たちの身近な存在を奪うのか? 大切な人を亡くすことは、人生の中で最も恐ろしい経験のひとつであることは間違いありません。死そのものは謎に包まれた神秘的なものですが、悪や苦しみを連想させます。多くの人は、「どこにあるの? 神様 私たちの周りでは 歴史 悲劇ですか?なぜ 神様 は、私たちの 子どもたち?なぜ 神様 私たちを 今後? これもまた、様々な角度から見ることができる問題です。この神の計画を理解するのは困難なことが多い。この場合は、なぜか 神様 は、私たちが予期しないときに人を奪うのではないか?それとも何か後ろめたいことでもあるのでしょうか?しました。 神様 は私に怒っていますか?これは絶対に間違ったアプローチです。そんな時、私たちは反発します。 ミスター 神様. で 信仰 自分勝手に、自分だけのプリズムで見てはいけない。もう少し広い視野で見なければなりません。信仰とは、私たちに日々もたらされる恵みの行為であると考えるべきです。 信頼感 神様彼の計画を信じて、私たちは良くも悪くもこの中にいることを忘れてはなりません。死は意味をなさない 私たちのために 罰を受けることになります。時には、悪意を持って人の命を奪うことができる人も含め、すべての人間に与えられた自由意志の結果として死が訪れることもあります。の時はどうでしょうか? 神様 子供を独り占めしている?この点についても、神への揺るぎない信仰という観点から見る必要があります。 もちろん 神様 苦しみから完全に解放されることを求めているわけではありません。主はそのような出来事を私たちに経験させ、そのことを神のように証言してくださいます。しかし、主の善意と慈悲を忘れてはなりません。たとえ絶望的な状況、勝ち目のない状況に置かれたとしても、私たちには苦しむ権利があり、不幸になる権利があります。主の唯一の 神様 私たちからの要求は、常に 信仰 彼と彼の能力に 主は、私たちの人生には死がつきものであり、死はこの地上でのみ悪と見なされるという事実に私たちを慣れさせます。揺るぎない信仰を持つ人、欲望を持つ人 慈悲 死後、彼らは信じられないような体験をする、それは 永遠の命 我々の側で ミスター in heaven。それは最大の アワード クリスチャンに降りかかる可能性のあるそのため、私たちは 常設 地上の生活でどんな不利益を被っても、主との和解のために努力すること。普通の人である私たちにとって 生き物 これは素晴らしいテストです。しかし、私たちは 常設 感謝され、報われる。 瞬間 迷いや弱さは人間のもの。しかし、私たちは常に神の恵みに頼ることができることを忘れてはなりません。 常設 に囲まれています。ですから、愛する人の死という最大の悲しみと危機の中にあっても、主に信頼する強さを見いだそうではありませんか。 投稿ナビゲーション
Dlaczego Bóg dopuszcza cierpienie, choroby i śmierć, zwłaszcza ledwo co narodzonych dzieci? aviyah2008, śr., 01/21/2009 - 13:43 Zło, choroby, śmierć – to nie są zjawiska naturalne, które istniały od zawsze i które będą istnieć wiecznie.
Gość 09:06 Co właściwie katolikom przeszkadza w tym, że każdy żyje jak chce? Czy to nawracanie innych nie jest fałszywe, takie na pokaz? Jaką krzywdę komuś robi to że ktoś żyje bez ślubu czy jest homoseksualistą? Przecież wewnętrznie większości ludzi obchodzą ich sprawy prywatne a nie sąsiada. Czy naprawdę nie możemy dać żyć innym jak chcą jeśli ci nie mają ochoty na życie jak my? Przecież nie uwierzę w to, że nagle jakaś kobieta spod sklepu z miłości będzie interesować się życiem obcej osoby. Najważniejsze jest raczej dla niej czy dla mnie życie osób nam najbliższych, to jest zgodne z ludzką naturą. Naprawdę denerwuje mnie taka fałszywość i udawanie troski, gdzie chodzi głównie o udowodnienie światu że inni nam przeszkadzają chociaż nie wchodzą nam w drogę. Jaką krzywdę zrobi mi to, że ktoś żyje inaczej? Np koleżanka z pracy czy kuzyn? Co mnie to obchodzi? Każdy człowiek musi dojrzeć do jakiejś wybranej drogi, Bóg go wtedy zawróci lub nie. Dopóki natura ludzka jest jaka jest, nawracanie innych jest na pokaz. Myślę, że jest w Twoim rozumowaniu pewne błędne założenie. Zakładasz, że Kościół chce całemu światu narzucać moralność Ewangelii. A to nie tak. Wyjaśniam. Kościół zna Ewangelię. I swoim wiernym przypomina o zasadach życia chrześcijańskiego. Wynikających z przykazań, z nauczania Jezusa. Można oczywiście inaczej, ale czy jest się wtedy chrześcijaninem, czyli uczniem Chrystusa? To powód, dla którego Kościół przypomina to nauczanie: przypomina chrześcijanom jak mają żyć. Tam, gdzie w grę nie wchodzi dobro osób trzecich, nie domaga się tego jednak od niewierzących. Ot, Kościół przypomina o uczestnictwie w niedzielnej Mszy. Wiadomo, ze p. buddystów czy ateistów to nie dotyczy, prawda? Albo o potrzebie zawarcia sakramentu małżeństwa. Postawa muzułmanów czy ateistów w ogóle go w tej sprawie nie interesuje. I tak nie mogliby otrzymać sakramentu w Kościele, prawda? Poucza wierzących. A skoro ktoś uważa się za wierzącego, za członka Kościoła, to tenże Kościół ma do tego prawo. Bywa jednak, że Kościół przypomina pewne normy moralne wszystkim, bo ich nieprzestrzeganie krzywdzi osoby trzecie. Ot mocno piętnuje wojnę, podobnie niesprawiedliwość społeczną. Rozwody? Jeśli piętnuje rozwody, to głównie wśród wierzących. W innych wypadkach wskazuje jedynie na krzywdę, jaką jest rozwód dla dzieci... Podobnie jest z cudzołóstwem. Kościół nie mówi muzułmanom, że nie wolno im mieć czterech żon ani mormonom, że nie mogą ich mieć więcej. Poucza chrześcijan, katolików. Wie, ze nad innymi ie ma władzy. A jeśli i innym wskazuje w tym względzie na jakieś zło, to przecież to zło oczywiste, jakim jest krzywda wyrządzona osobie zdradzanej... Homoseksualizm... Kościół wie o jego istnieniu od początku swojego istnienia. I piętnował takie praktyki go jako grzech. Ale wśród swoich członków. Nie miał władzy, by zakazywać tego innym. Jeśli idziś mocno zabiera głos w tej dyskusji, to z dwóch powodów: po pierwsze, lobby homoseksualne chciałoby, by zmienił swoje nauczanie. I atakuje Kościół za to, ze takie współżycie uważa za grzeszne. No to Kościół się broni. Po drugie, Kościół broni też osoby trzecie przed krzywdą. Wiadomo, pary homoseksualne coraz głośniej domagają się dla siebie prawa do adopcji. A to już zabieranie prawa tym, którzy sami nie mogą zdecydować, z kim chcą być, bo ich nikt nie słucha... Podobnie jest z aborcją. To zabijanie nienarodzonych, których głosu nie chce się słyszeć. Dlatego Kościół woła w ich imieniu. Podsumowując. Po pierwsze, swoje wymagania moralne Kościół kieruje zasadniczo do wierzących. Po drugie, jeśi kieruje do wszystkich to wtedy, gdy uważa, że ta konkretna niemoralność godzi w osoby, które same nie mogą się bronić... Co do sumienia.... Pamiętasz choćby najprostszą jego definicję? To zdolność odróżniania dobra od zła. Tak, człowiek ma kierować się sumieniem, to prawda. Zadaniem sumienia nie jest jednak stanowienie normy moralnej, ale jej odkrywanie. Bo norma moralna to coś zewnętrznego w stosunku do sumienia...Niewierzący odkrywają je w podstawowych zasadach. Np. nie czyń drugiemu co tobie niemiłe, cel nie uświęca środków itd. Wierzący także w przykazaniach, w nauczaniu Jezusa... J.
Bóg dal nam 10 przykazań:-abyśmy byli im posłuszni-abysmy ich przestrzegali - kierowali sie w zyciu tymi zasadami - mogli się nimi "podpierać" w trudnych chwilach i wiedzieć jak mamy żyć - żebyśmy potrafili odróżnić dobro od zła jak bedziesz miała/miał jakieś pytania to pisz do mnie ..
Jeżeli mieliśmy dobrą więź z rodzicami, nie trzymaliśmy się ich kurczowo, a oni nas od siebie nie uzależniali, to kiedy umierają, jesteśmy w rozpaczy, ale nie spada nam poczucie chęci czy sensu życia. Jednak nie zawsze tak jest - mówi psychoterapeutka Ewa Chalimoniuk. NEWSWEEK: Dlaczego śmierć rodziców, bez względu na to, ile mamy lat jako dzieci, jest tak bolesna? Ewa Chalimoniuk: Bo każda śmierć bliskiej osoby bardzo boli. Czujemy się tak, jakby ktoś wyrwał nam kawałek żołądka albo serca. Jest to zawsze proces trudny i bolesny. Jednak jeżeli mieliśmy wystarczająco dobre relacje z rodzicami, to godzenie się na ich śmierć może być łagodne, dlatego że „spotkaliśmy się” za życia. Wszystko, co było ważne, powiedzieliśmy sobie i daliśmy w dwie strony. Normalna żałoba nie wymaga żadnej terapii, to jest naturalny proces, który powinien odbywać się wśród najbliższych. Jeżeli jednak nie zbudowaliśmy innych, równie ważnych i dobrych więzi z dziećmi czy z mężem, to śmierć rodzica może być bardzo dramatyczna. Bo okazuje się, że to była najważniejsza w naszym życiu osoba. Żałoba staje się wtedy trudniejsza. Nie ułatwiają jej też pogmatwane relacje z rodzicami. Jeżeli przez całe życie mieliśmy nieustającą nadzieję, że one się poprawią, to kiedy rodzic umiera, nagle zostajemy w rozpaczy, że to się już nigdy nie stanie. I często takie osoby trafiają do mnie na terapię. Zostają z niedokończonym życiowym tematem. Jak mają teraz same sobie wybaczyć, jak się ukoić, dać sobie opiekę, poczucie wartości, ważności, spełnienia, bycia kochanym? Jeśli nigdy nie doczekały się tego od swojej matki albo nie umiały tego dać, bo nie umiały wybaczyć rodzicowi i do końca żyły w dystansie albo pretensji czy nienawiści? Zostają z poczuciem winy lub krzywdy. To znaczy, że relacja, jaką mieliśmy z rodzicami, wpływa na rodzaj żałoby po nich i sposób jej przeżywania? – Tak. Jeżeli mieliśmy dobrą więź z rodzicami, nie trzymaliśmy się ich kurczowo, a oni nas od siebie nie uzależniali, to kiedy umierają, jesteśmy w rozpaczy, ale nie spada nam poczucie chęci czy sensu życia. Jeżeli jednak proces oddzielania pępowiny i stawania się autonomiczną osobą nie do końca się powiódł i – jako dorośli – jesteśmy emocjonalnie zależni od swoich rodziców albo ci rodzice nas uzależnili od siebie, to moment, kiedy odchodzą, jest najczęściej pozorną ulgą. Tak naprawdę przed tą osobą dopiero otwiera się pustka, otchłań rozpaczy i samotności. Jak nagle z takiej uzależnionej emocjonalnie osoby stać się kimś niezależnym? Miewałam takich pacjentów. Bardzo dorosłe osoby były nagle jak dziecko we mgle, nie wiedziały, co mają ze sobą zrobić. Za życia rodziców sytuacja takiego uzależnienia nie była aż tak ewidentna? – Czasem pewnie pojawiał się bunt, czasem złość, ale jeśli nie umiemy sobie z czymś poradzić, to w tym tkwimy. Jest to znana nam sytuacja, czasami frustrująca, a czasami uznana za prawidłową. Tylko że jeżeli to było nadmierne uzależnienie, to wraz ze śmiercią rodzica kończy się w pewnym sensie życie tej osoby, która nie zbudowała czegoś własnego. Przypomina to sytuację małego dziecka, które bez opieki rodziców jest bezradne i przerażone widmem śmierci. Takie wewnętrzne stany mogą pojawiać się też w życiu dorosłej osoby, która traci rodziców, od których była uzależniona. Czy śmierć rodziców w dorosłym życiu przeżywa się inaczej niż stratę innej bliskiej osoby? – Utrata rodziców ma swoje specyficzne cechy. Po pierwsze, przybliża nas do własnej śmierci. Kiedy umierają nasi rodzice, a my jesteśmy w drugiej połowie życia, to jeszcze bardziej nas konfrontuje z tym, że należymy już do pokolenia, które starzeje się i zaczyna umierać. Po drugie – oto stykamy się z rzeczywistością, w której nie mamy już mamy i taty. To przekonanie pochodzi głęboko z naszego wnętrza i jest niezależne od tego, jacy oni byli. To jest dla człowieka bardzo bolesna i dramatyczna świadomość. Że został sam. Nawet jak ma dzieci, męża, żonę, to jako dziecko jest już sierotą. Po trzecie – oprócz bólu, smutku i żalu możemy bardziej niż w innych przypadkach paradoksalnie doświadczać ulgi, nie wykluczając tamtych uczuć. Dlaczego ulgi? – Bo kiedy ma się normalne życie związane ze swoją rodziną, pracą, często daleko od rodziców, to opieka nad nimi, kiedy się starzeją, dodatkowo nas absorbuje. Szczególnie gdy są już owdowiali, cierpią i chorują, potrzebują od nas dużego zaangażowania. Kiedy odchodzą, doświadczamy ulgi. Nie ma jej w takim wymiarze, kiedy umiera dziecko czy partner. Perspektywa obcowania i konfrontacji z niedołężnością, cierpieniem i umieraniem naszych rodziców bywa trudna. Chcemy od niej uciec. Jednocześnie świadomość, że nie jesteśmy w stanie tego procesu umierania powstrzymać, jest bardzo bolesna. Akt zgonu jest rozwiązaniem tego wewnętrznego konfliktu. Czy uświadamiamy sobie tę ulgę? – Oczywiście, bo czujemy, że ciąży na nas odpowiedzialność moralna za godne życie matki czy ojca. Teraz ludzie żyją dużo dłużej. Jeżeli umiera osoba, która ma 80 czy 90 lat, to ona raczej już wymagała bardziej intensywnej opieki. Ulga może płynąć również z poczucia, że ona już nie cierpi z powodu swojej choroby. Czy kiedy umierają rodzice, to w dorosłym człowieku budzi się dziecko? – Ten moment rozpaczy, że oto nie mam już mamy czy taty, nie jest głosem osób dorosłych, ale wewnętrznej regresji do małego dziecka. Doświadczamy strachu i lęku, że zostajemy sami. Nie są to stany związane z rzeczywistością, bo nie byliśmy już od rodziców zależni, często raczej oni od nas. Ale te uczucia się pojawiają. Mogą być szczególnie rozpaczliwe i dłużej trwać u osób, które nie ułożyły sobie dorosłego życia. Czy myśli pani, że religijność pomaga w godzeniu się ze śmiercią bliskich nam osób? – Może, ale nie musi tak być. Osoby głęboko religijne mają w swojej wierze oparcie i to im pomaga. Bo na tym polega wiara. Czasem w dojrzały sposób godzą się z tym, że Bóg nas stworzył i Bóg zabiera życie. A czasem w taki bardziej magiczny, że z osobą, która odchodzi, spotkają się później w niebie, że nie muszą się już o nią martwić, bo jej jest już dobrze. Tak jak w innych trudnych momentach szukają oparcia w sile wyższej, tak w momencie śmierci tym bardziej, bo jest to bardzo trudne, progowe doświadczenie. Ale wiele religijnych osób w procesie żałoby czuje żal i złość do Boga. Dobrze, jak dają sobie prawo do tego gniewu, gorzej, gdy jest on blokowany przez stereotypy, np. „nie można się złościć na Boga” – wtedy proces żałoby nie może się wysycać. Dla niektórych ból utraty jest tak wielki, że obrażają się na Boga i odchodzą z Kościoła. Często jest to tylko etap ich żałoby. Gdy poradzą sobie z infantylną nadzieją, że wiara czy Bóg miał ich uchronić przed utratą kochanej osoby, wracają do swojej wiary. Osoby niewierzące nie przeżywają tego. Za to częściej karmią się nadzieją, że gdyby wierzyły w życie pozagrobowe, to byłoby im łatwiej. Możliwe, że niektórzy z nich w tym momencie szukają pocieszenia w wierze albo stają się religijni. A czy pani w swojej praktyce zawodowej spotkała się z tym, że osoby wierzące łagodniej przechodzą żałobę? – Nie mogę powiedzieć, że łagodniej. Bo na przykład agnostycy nie mają oparcia w wierze, ale wiedzą, że to już koniec i są pogodzeni z tym, że tak się właśnie kończy życie. Że to jest tak, jakby mieli zasnąć. Ale tak samo przeżywają swoje osamotnienie, opuszczenie, że już tego rodzica nie ma. Niezależnie od wiary i przekonań zostają z uczuciem opuszczenia i utraty. Doświadczają tego osoby wierzące i niewierzące. Osoby wierzące mogą mieć nadzieję na spotkanie. – Przez dwadzieścia lat mojej pracy nie pamiętam, żebym słyszała nawet od osób głęboko wierzących, że mają nadzieję na spotkanie po śmierci ze swoim bliskim. Nie wiem, z jakiego powodu, czy jest to rzecz tak intymna? Częściej mówią, że ufają Bogu, że ta osoba jest już bezpieczna, że jest już w dobrym miejscu, że już ma spokój. Starzy ludzie często mówią, że chcą już dołączyć do zmarłych, bo samotne życie w chorobie straciło dla nich radość i sens. Pamiętam jednego chłopca, który chciał umrzeć, żeby się już spotkać z mamą. Ale to było dziecko. Nadzieja na spotkanie z ukochaną osobą w niebie jest potrzebna małym dzieciom, by poradzić sobie ze śmiercią. Czy na śmierć rodziców można się przygotować? – Jeśli ktoś nie zaprzecza zupełnie rzeczywistości, z którą ma kontakt, to zauważy, że ona go przygotowuje. Proces starzenia się, niedołężnienia naszych rodziców jest zapowiedzią ich śmierci. Osoby wierzące przygotowuje do tego wiara. Z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy. Właściwie od początku życia wiemy, że jesteśmy śmiertelni i w naturalnym porządku nasi rodzice odejdą przed nami. Przygotowaniem, które nieco łagodzi ich odchodzenie, jest trud, który musimy włożyć w patrzenie, jak chorują, niedołężnieją, mówią, że już chcą umrzeć, że życie jest dla nich cierpieniem. Jeśli jesteśmy obecni w życiu tych ludzi, to cały czas konfrontujemy się z tym, że ich śmierć już niedługo nastąpi. Często rodzice próbują przygotować dzieci na swoją śmierć, mówiąc, w czym chcą być pochowani, w jakim obrządku i gdzie. Na początku część dorosłych ludzi temu zaprzecza. Często z lęku przed śmiercią albo żeby nie urazić rodziców, nie chcą o tym rozmawiać. Jest to jednak prawdziwa potrzeba starszych ludzi, którzy chcą pozamykać swoje sprawy. I kiedy już nie boimy się rozmawiać o ich umieraniu, to mamy szansę przejść proces żegnania się z nimi i przygotowania do ich odejścia. Większość ludzi chce poważnie rozmawiać o tym, co ich czeka. Martwią się tym, co po sobie zostawią. Albo boją się swojej śmierci. Czasem niewierzący, którzy byli ochrzczeni, chcą jednak być pochowani zgodnie z religijnym obrządkiem i chcą, by dzieci im w tym pomogły. Wydaje się, że umieranie może być procesem bardzo świadomym. – Zależy, w jakim stanie umysłu są ludzie i na ile są pogodzeni ze swoim życiem i śmiercią. Znałam w swoim życiu takich, którzy codziennie odmawiali pacierz po to, żeby już przyszła po nich śmierć. I to było szczere i prawdziwe. To ci, którzy chcą już spokojnie odejść, są duchowo i świadomościowo gotowi. Jest też druga grupa ludzi, tak bardzo niepogodzonych z tym, że ich życie dobiega kresu, że są bardzo uciążliwi dla innych, szarpią się psychicznie, odchodzą w bardzo dużym napięciu. Całe nasze życie jest procesem godzenia się z utratami i dojrzewania do odejścia, do śmierci. W zależności od tego, jak nam się to uda, na ile żyliśmy w zgodzie ze swoimi wartościami czy celami, to taką mamy śmierć. Utrata rodziców jest jedną z większych strat i krokiem milowym w przybliżaniu się do własnego kresu. – Na skali frustracji i cierpienia największym bólem jest utrata małżonka i dziecka, nie rodziców, bo to jest naturalny proces. I atawistycznie mamy zakodowany ten porządek odchodzenia. Jednak pod tym względem, na który pani zwraca uwagę, że to nas konfrontuje z własną śmiertelnością, jak zadbać o swoje odchodzenie, jak się z tym zmierzyć, to na pewno śmierć rodziców jest wydarzeniem bardzo ważnym. Uświadamiamy sobie wtedy, że za chwilę nasza kolej. Rodzice to te osoby, które były zawsze. To ich zobaczyliśmy jako pierwszych na tym świecie. Z nimi przeżywaliśmy swoje dzieciństwo. I z nimi ono poniekąd odchodzi. – Dla jedynaków może być to trudniejsze. Bo tylko rodzice są lustrami ich pierwszych doświadczeń życiowych. Tylko w rodzicach było jeszcze potwierdzenie ich życia, wspomnień i tego, czego doświadczyli. Myślę, że dla osób, które mają braci, siostry, wujków, większy krąg przyjaciół i rodzinę, tych luster, które są świadkami ich życia, jest więcej. Rodzice jako jedyni mają dostęp do naszych najwcześniejszych lat, których my nawet nie pamiętamy. Mamy je w pamięci raczej przez ich wspomnienia, jacy byliśmy, jak wyglądały nasze pierwsze lata. Ze śmiercią naszych rodziców kończy się ważny etap w życiu, kiedy byliśmy dla kogoś dziećmi. Ewa Chalimoniuk - certyfikowana psychoterapeutka i trenerka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, Europejskiego Stowarzyszenia Psychoterapii. Prowadzi terapię indywidualną, rodzinną i grupową, korzystając z różnych podejść teoretycznych. W latach 2009-2011 przewodnicząca Polskiego Towarzystwa Integracji Psychoterapii. Członek zespołu Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie Katarzyna Zacharska - dziennikarka i redaktorka, współpracuje z magazynem „Newsweek Psychologia”
W SPRAWIE BOLESNEJ I TRUDNEJ. piszę do ciebie o tym, o czym od pół roku mówi się w Warszawie, Krakowie i Poznaniu, a co tak trudno wyrazić na papierze - o twojej zdradzie. Wybacz, nie będę pochylał się nad Tobą jak nad wrażliwym, ślepym lewakiem. Spośród twoich esejów najbardziej lubię ten o galernikach wrażliwości, dlatego
Z ks. Krzysztofem Kralką SAC, dyrektorem Pallotyńskiej Szkoły Nowej Ewangelizacji, założycielem wspólnoty Przyjaciele Oblubieńca, autorem książki „Szkoła rozeznania duchowego”, rozmawia Kinga Ochnio. Co to właściwie oznacza: rozeznawać wolę Bożą? Dlaczego warto odpowiedzieć sobie na pytanie: do czego zaprasza mnie Bóg? Bóg pragnie, aby każdy człowiek był zbawiony, aby każdy z nas był szczęśliwy, dlatego ma dla każdego wspaniały plan zbawienia, plan na to, żeby człowiek był spełniony. Gdy człowiek słucha Boga, który się z nim komunikuje, podpowiada, jak żyć, by być zbawionym, by osiągnąć szczęście, wtedy to zaczyna się dziać. Mówimy, że wola Boża to jest właśnie ten plan Stwórcy dla człowieka po to, aby był zbawiony. Co należy czynić, jeśli chce się poznać wolę Bożą względem siebie, czyli pytanieswoje życiowe powołanie? Przede wszystkim musimy pamiętać, że są trzy podstawowe głosy, które podpowiadają nam w życiu. Po pierwsze, to głos Boży, głos dobrego ducha, który chce kierować naszym życiem właśnie ku zbawieniu. Drugi to głos złego ducha, który jest przeciwny i robi wszystko, żeby człowiek był potępiony. Jest jeszcze nasz głos, ludzki, czyli nasze pożądliwości, pragnienia, różnego rodzaju popędy. Człowiek musi nauczyć się rozróżniać, kto mu w danym momencie podpowiada, kto jest inspiracją do myśli, które przychodzą. Do tego dochodzi szereg reguł rozeznawania duchów, tego, kto mi podpowiada. Święci, mistycy, wielcy ludzie Kościoła pozostawili nam jako dziedzictwo owoc tych swoich odkryć duchowych w postaci różnych reguł rozeznawania - chociażby słynne reguły badania duchów św. Ignacego Loyoli. Człowiek, jeżeli chce pełnić wolę Bożą, powinien się uczyć tego, żeby iść za głosem Bożym, a głos złego ducha odrzucać. Często w rozmowach ze znajomymi pojawiają się takie zdania: „Gdybym tylko usłyszała od Boga, że mam wyjść za tego konkretnego mężczyznę, to bym to zrobiła!”. Albo: „Gdybym tylko usłyszał od Boga, że mam zostać kapłanem, to bym to zrobił!”. A jednak nic takiego się nie dzieje. Gdy stoimy przed wyborem ważnej decyzji życiowej, zazwyczaj nie słyszymy w głowie wyraźnego, słyszalnego głosu Boga: „Zrób to i to”. Głos Boga jest bardzo delikatny i nie narzuca się, zawsze jest tylko propozycją. Im bardziej my Boga kochamy, im bardziej Mu ufamy, im bardziej żyjemy w Jego bliskości, obecności, tym bardziej wyczuwamy Jego podpowiedzi, zaproszenia. Na takiej zasadzie rozeznaje się swoje życiowe powołanie: czy to małżeństwo, czy kapłaństwo. Bóg mówi przez różne rzeczy, przez ludzi, okoliczności, nasze pragnienia. Im człowiek bardziej jest wyczulony na obecność Boga w swoim życiu, tym bardziej potrafi Go usłyszeć. Oczywiście, mówimy „usłyszeć” w sposób umowny, bo to nie jest głos człowieka, którego widzimy, namacalnie słyszymy, ale to jest szereg komunikatów, które Bóg do nas kieruje. Sztuka rozeznawania duchowego polega na uczeniu się odbierania tych Bożych delikatnych komunikatów. Często spotykamy ludzi, którzy, owszem, wykonują jakieś polecenia, postępują za głosem sumienia, ale są smutni, niezadowoleni z tego, co robią. Nie ma w nich radości. Czy takie postępowanie może być przyjemne Bogu? To jest dość skomplikowana sytuacja przeplatania się tzw. pocieszenia duchowego ze strapieniem duchowym. To jest kwestia pewnych odczuć, stanów ducha. Mogę pełnić wolą Pana Boga i robić dokładnie to, co On chce, ale w pewnym momencie może pojawić się duży smutek, ludzkie, zmysłowe, emocjonalne niezadowolenie, co nie znaczy, że robię coś złego, bo św. Ignacy Loyola poucza nas, skąd może pochodzić taki smutek, strapienie i co to oznacza. Są takie sytuacje, w których Bóg po prostu poddaje nas próbie i zabiera nam doświadczenie radości, aby każdy z nas mógł przekonać się, czy potrafi być z Bogiem dla Niego samego. Bo bardzo często my jesteśmy z Bogiem, dlatego że On nam coś daje. Zatem czasami Bóg poddaje nas próbie, aby oczyścić nasze motywacje; czasami ten smutek, strapienie duchowe wynika z naszej opieszałości, grzeszności, lenistwa - to są rzeczy zawinione. Istnieje cały aparat rozeznawania, z czego pochodzi mój stan: czy to ja sam doprowadziłem się do smutku, niezadowolenia, frustracji, czy jestem w tym momencie poddany próbie i trzeba wytrwać do końca. Proszę zobaczyć, że w Ogrójcu Jezus jest w strapieniu duchowym, w smutku, trwodze - to jest pewna próba, element cierpienia, które On bierze na siebie po to, aby człowieka uratować. Patrzymy na Jezusa w Ogrójcu i uczymy się, jak zachowywać się w strapieniu duchowym. Kto może nam pomóc w odkrywaniu Bożej woli? Czy to może być spowiednik, czy nasi znajomi? Oczywiście, na pewnym etapie życia duchowego zalecane jest posiadanie kierownika duchowego, czyli człowieka, który obiektywizuje, słucha i który pomaga rozeznać, co jest wolą Bożą, a co jest tylko moim wymysłem. Wielką rolę odgrywa też spowiednik, ale również nasi znajomi, których słuchamy i wiemy, że są ludźmi głęboko duchowymi. Możemy ich zapytać o radę czy poddać się obiektywizacji. Czy odczytywanie Bożego planu może być związane z konkretnymi wydarzeniami w naszym życiu? Czy Bóg daje pewne „drogowskazy”, predyspozycje? My, jako ludzie wiary, patrzymy na to, co dzieje się dookoła nas, na wydarzenia, okoliczności, które przychodzą. Wtedy pytamy: co to ma znaczyć, co Bóg chce mi przez to powiedzieć? Dlaczego te wydarzenia miały miejsce? Jak ja się zachowałem i co to mówi o mnie? Człowiek głęboko duchowy to człowiek, który przeżywa pewną refleksję nad sobą, robi rachunek sumienia, ocenia wydarzenia, które miały miejsce i wyciąga wnioski. Co może doprowadzić do złego rozeznania? Najczęściej złe rozeznanie spowodowane jest zmysłowością człowieka, tym że bardzo ufa sobie, swoim odczuciom, popędom, pragnieniom. A żeby rozeznawać, człowiek musi posiadać wolność wewnętrzną, tzn. że mogę iść tam, gdzie Bóg mnie zawoła, bez względu na to, co czuję, bez względu, czy to jest przyjemne, czy nie. Jeżeli człowiek takowej wolności wewnętrznej nie posiada, wtedy bardzo trudno jest rozeznawać i pełnić wolę Bożą. Jak w takim razie unikać pokus i iść za tym, co dobre? Nie wiem, czy da się unikać pokus - one i tak przyjdą, wszyscy ludzie im podlegają. Pytanie: co zrobić z pokusą? Czy iść za nią, czy ją odrzucić? Cała umiejętność, sztuka walki duchowej polega na tym, że rozpoznaję pokusę, a potem ją odrzucam, nie idę za nią, bo wiem, że nie jest od Boga, że jest pułapką, złem. Nie wolno poprzestać na rozpoznaniu i nawet zaakceptowaniu woli Bożej - trzeba ją jeszcze wypełnić, czyli być jej posłusznym. To też trudne zadanie. Rozpoznanie tego, co Bóg chce, to nie wszystko. Ja jestem zaproszony do tego, aby to zrealizować i mogę mieć z tym pewne trudności, opory. To też jest sztuka uczenia się realizacji, czyli wierności, wytrwałości, cierpliwości. Te rzeczy nie dzieją się szybko, ale Bóg generalnie prowadzi nas wolno, bo prowadzi nas głęboko. To, co szybkie, jest często bardzo powierzchowne, dlatego Bóg, chcąc cały czas pogłębiać nasze życie, zaprasza nieraz do tego, żeby cierpliwie na pewne rzeczy czekać. W tytule najnowszej książki Księdza pojawia się słowo „szkoła”. Czy zatem czytelnik ma spodziewać się lekcji? Książka pomyślana jest jako podręcznik do uczenia się rozeznawania duchowego. To jest szkoła dla początkujących, chociaż niektóre rzeczy są trudne, jest to tak pomyślane, aby każdy mógł ten etap rozpocząć. Na co dzień zajmuję się wspólnotami Przyjaciele Oblubieńca, prowadzę Szkołę Nowej Ewangelizacji, posługuję wielu ludziom, którzy uczą się wchodzić głęboko w życie duchowe. To jest kolejna lekcja, której chcę udzielić tym wszystkim, za których odpowiadam, aby mogli głębiej wejść w życie duchowe, aby mogli uczyć się tych umiejętności, które w zaangażowanym życiu duchowym są bardzo potrzebne. Książka jest po to, aby każdy, dostawszy podstawy wiedzy, mógł podjąć decyzję, czy chce walczyć o siebie w ten sposób, czy wybiera chrześcijaństwo przeciętne, płytkie, niezaangażowane. Przed nami wyjątkowy czas, najważniejsze święto w Kościele katolickim. To też dobry moment do przyjrzenia się i czerpania z postawy Chrystusa. Uczymy się rozeznawania, pełnienia woli Bożej przede wszystkim od Jezusa, więc okres Wielkiego Tygodnia, Triduum Paschalnego to szczególnie uprzywilejowany czas. Czas do tego, żeby uczyć się, co to znaczy wola Boża i jak ją wypełniać, właśnie patrząc na Chrystusa. Dziękuję za rozmowę. Echo Katolickie 13/2018 opr. ab/ab
Bóg nie zawsze odwołuje ludzi do siebie, kiedy są na to przygotowani. Ale także ludzie często odchodzą z tego świata przez zaskoczenie, niespodziewanie, a zatem całe życie, każdy dzień i chwila winny być przeżywane w perspektywie śmierci. Wtedy dopiero nasze życie nabiera właściwej mu wartości i jest w takiej cenie, jaka mu
Najlepsza odpowiedź KrytykoS odpowiedział(a) o 16:25: To, dlaczego tak jest i dlaczego w ogóle na świecie są cierpienia możemy dowiedzieć się z tego artykułu w całości opartego na Piśmie Świętym: [LINK]Życzę przyjemnej lektury, a w razie pytań służę pomocą. Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 16:15 Jakby zabierał tylko tych niekochanych przez nikogo mielibyśmy przeludnienie... blocked odpowiedział(a) o 16:28 Apple... odpowiedział(a) o 16:14 blocked odpowiedział(a) o 16:21 Moim skromnym zdaniem Boga po prostu nie ma. To wymyślona w średniowieczu (czy kiedy tam) bajeczka o jakimś dziadku w chmurkach, którego trzeba czcić i się dla niego wszystkiego wyrzekać, żeby pójść pośmiertnie do nieba. Aż śmieszne, że ludzie biorą to na poważnie i nie mogą nic zrobić w niedzielę, bez przerwy się modlą, sądząc, że to coś się po prostu zdarza, że ludzie umierają. Żadne nadprzyrodzone siły nie mają z tym nic wspólnego. Ty też kiedyś się! EKSPERTpiotrżar odpowiedział(a) o 19:44 Bóg nikogo nie zabiera do siebie, Zgodnie z Listem 1 Jana 4:8 „Bóg jest miłością”.Bóg nie uśmierca ludzi, by potem mieć ich przy tego że umieramy jest grzech pierwszego człowieka Adama"Dlatego jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech — śmierć, " Rzym 5:12 zadek21 odpowiedział(a) o 16:36 Zastanówmy się czy on istnieje . Wiara czyli masz wierzyć w coś czego nigdy nie widziałeś to jest definicja wiary . Podam Ci przykład modląc się o to aby operacja dobrze przebiegła i nagle operacja się udaje to to jest sprawa tego , że się pomodliłem ? nie to dzięki doświadczeniu lekarza. Jeśli ktoś umiera to ma powód. Nic bez przyczyny się nie dzieje. Zabiera kogo chce, także tych których nikt nie kocha wiksjaXD odpowiedział(a) o 22:42 Bóg nikogo nie zabiera, bo go nie ma. Zabiera choroba itp. Uważasz, że ktoś się myli? lub
Powodowany miłością, obdarzy życiem wiecznym ludzi, którzy Go kochają i stosują się do Jego zasad. Biblia oznajmia: „Bóg nie jest stronniczy, lecz w każdym narodzie godny jego upodobania jest człowiek, który się go boi i czyni to, co prawe” ( Dzieje 10:34, 35 ). Jehowa złożył dowód największej miłości, gdy posłał na
Nadchodzi moment, w którym razem z Maćkiem klękamy w zakątku sali i modlimy się przez łzy, najgoręcej jak potrafimy o cud. Przez cały czas, od momentu upadku Dziadka na podłogę, duża część gości weselnych modli się za Niego w życiu każdego człowieka zdarzają się sytuacje, na które nie ma on wpływu, a co gorsza, są one niemile widziane. Wtedy stawiamy sobie pytanie, dlaczego to MI się przytrafiło?! Ale jeżeli jesteś chrześcijaninem, możesz doszukiwać się głębszego sensu cierpienia, które zsyła na Ciebie on, wymarzony ślubPrzychodzę na studia – niedaleko od rodzinnego domu. Poznaje wielu wspaniałych ludzi, nawiązują się między nami przyjaźnie, ale jedna relacja wydaje się być wyjątkowa. To „wydaje się” przeobraża się w rzeczywistość i po roku studiowania na moim serdecznym palcu u prawej ręki błyszczy pierścionek zaręczynowy. Wspaniały początek!Czytaj także:Musiałam odwołać ślub. Byłam wściekła na Boga, że zastawił na mnie taką pułapkęPo półtora roku od tej pięknej chwili stoimy przed Panem Bogiem wśród rodziny, bliskich nam księży i naszych przyjaciół. Ceremonia ślubna jest idealna, wymarzona – wszystko tak, jak miało być, a nawet piękniej. Towarzyszą nam cudowne uczucia, przepełnieni miłością do siebie nawzajem, a zarazem do Pana Boga, który jest dla nas tak łaskawy, że pozwala nam w stosunkowo młodym wieku, bo w wieku 22 lat, pobrać się, pełni radości zaczynamy wesele. To było popołudnie, wieczór i noc pełne uśmiechów i stanął w miejscuWtedy zbliżała się godzina Zazwyczaj o tej porze zaczynają się oczepiny, wraz z podziękowaniami dla najbliższych. My postanowiliśmy podziękowania przełożyć na Więc czas wzruszeń i wdzięczności dla rodziców, świadków, dziadków i chrzestnych był za nami. I w tym momencie czas się zatrzymuje…Mój Dziadziuś w trakcie tańca przewraca się na podłogę. Od tej pory pamiętam wszystko jak przez mgłę. Po ludzku tragedia, szok, żal, smutek. Dziadziuś cały czas jest resuscytowany przez jedną z cioć, która jest moment, w którym razem z Maćkiem klękamy w zakątku sali i modlimy się przez łzy, najgoręcej jak potrafimy o cud. Wtedy też z wielką miłością Maciej, jako głowa rodziny, zawierza nasze małżeństwo Świętej Rodzinie. Przez cały czas, od momentu upadku Dziadka na podłogę, duża część gości weselnych modli się za Niego karetka zabiera Dziadziusia czekamy w niepewności na telefon od Taty. Niestety okazuje się, że Dziadziuś nie zdążył dojechać do szpitala… Nie było histerii, nie było spazmów. Przyjęliśmy to z wielkim także:Jak na pierwszą randkę poszłam… na weseleBoży planNastępnego dnia pojawiło się pytanie z wyrzutem do Pana Boga: dlaczego MY?! Oczywiście, było to ciężkie doświadczenie, ale teraz, z perspektywy czasu, potrafimy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało. Widzimy, że Pan zaplanował to na długo przed śluby zaczynają się w późniejszych godzinach. Nasz zaczął się o więc czasu na zabawę, mimo wszystko było dużo. Kolorem przewodnim całej uroczystości był kolor fioletowy, który jest używany również podczas pogrzebów (Dziadziuś miał pogrzeb w tym samym kościele, w którym mieliśmy ślub). W Ewangelii, jaką wybraliśmy, przewijał się motyw śmierci (fragment „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań”).Zdążyliśmy podziękować Dziadkowi za całe Jego dobro, bo godzina podziękowań została wyznaczona na a nie o północy. W trakcie, kiedy Dziadziuś odchodził z tego świata otoczony był modlitwą różańcową, odchodził wśród najbliższych. Odkąd pamiętam, Dziadziuś powtarzał, że jak On będzie umierał, to będą Mu grać, a on będzie odchodził w zabawie i ma swój sensTeraz już wiemy, dlaczego MY. Mogliśmy, choć przez tak mały nasz udział, przyczynić się do najpiękniejszej chwili dla Dziadka. To, co wtedy wydawało nam się smutne i bez sensu, teraz ten sens odzyskało. Pan każdą, nawet najgorszą sytuację, potrafi obrócić w dobro. A czy jest większe dobro niż pomoc w możliwości oglądania przez bliską nam osobę Boga twarzą w twarz?Dzięki tej sytuacji w dniu naszego ślubu zawierzyliśmy nasze małżeństwo Świętej Rodzinie i zrozumieliśmy, że nie zawsze będzie tak, jak sobie wymarzymy. Co wcale nie oznacza, że będzie gorzej.
Abp Grzegorz Ryś: Bóg niczego nie zabiera, kiedy ogłasza nam przykazania. – Czy te dziesięć prostych słów przeżywamy jako drogę do szczęścia, do życia, do pełni, czy przeżywamy jako zbiór zakazów i ograniczeń, które czynią moje życie nieszczęśliwym, niepełnym i nieudanym? – pytał abp Grzegorz Ryś przed koncertem „Dekalog” na stadionie „Orła” w Łodzi
Czytelnicy pytają Kiedy umrze dziecko, przyjaciele pogrążonej w smutku rodziny mogą próbować ją pocieszać słowami: „Bóg chciał mieć w niebie jeszcze jednego aniołka”. Czy według ciebie brzmi to rozsądnie? Gdyby Bóg rzeczywiście potrzebował w niebie więcej aniołów i z tego powodu uśmiercał dzieci, to byłby bezduszny, a nawet okrutny. Biblia mówi o Nim coś zupełnie przeciwnego (Hioba 34:10). Żaden współczujący ojciec nie zabrałby rodzicom ich dziecka po prostu dlatego, że sam chciałby mieć większą rodzinę. A nikt z ludzi nie przejawia tyle współczucia co Jehowa, którego dominującym przymiotem jest miłość (1 Jana 4:8). Ze względu na tę ogromną miłość Jehowa nie mógłby postąpić tak bezlitośnie. Warto również zastanowić się: Czy Bóg naprawdę potrzebuje w niebie więcej aniołów? Z Biblii dowiadujemy się, że wszystkie Jego poczynania są dobre i doskonałe (Powtórzonego Prawa 32:4). Osobiście stworzył miliony aniołów i było to wspaniałe osiągnięcie; istot tych bynajmniej nie brakowało (Daniela 7:10). Czyżby więc Bóg jednak pomylił się co do liczby potrzebnych Mu aniołów? Na pewno nie! Wszechmocny nigdy nie popełniłby takiego błędu. Co prawda wybrał niektórych ludzi, aby dołączyli do istot duchowych i stali się częścią Jego niebiańskiego Królestwa, ale osoby te w chwili śmierci nie są małymi dziećmi (Objawienie 5:9, 10). Bóg nie zabiera do nieba dzieci jako aniołów jeszcze z jednego powodu — nie byłoby to zgodne z Jego pierwotnym zamierzeniem. W ogrodzie Eden powiedział Adamowi i Ewie: „Bądźcie płodni i stańcie się liczni oraz napełnijcie ziemię i opanujcie ją” (Rodzaju 1:28). Dzieci są zatem darem od Boga. Bez nich nasza planeta nie mogłaby zostać napełniona prawymi ludźmi. Zamierzeniem Stwórcy nigdy nie było to, aby dzieci umierały i stawały się istotami duchowymi. Biblia oznajmia, że dzieci są „dziedzictwem od Jehowy” (Psalm 127:3). Czyż Jehowa, Bóg miłości, odbierałby rodzicom cenny dar, który sam im dał? W żadnym wypadku! Przedwczesna śmierć dziecka wywołuje nieopisany smutek, rozpacz oraz ból. Jaką nadzieję mogą więc żywić pogrążeni w żałobie rodzice? Biblia obiecuje, że na ziemi przekształconej w raj Bóg wskrzesi niezliczone miliony osób. Wyobraź sobie czasy, gdy całkowicie zdrowe, wskrzeszone dzieci znajdą się wśród kochających bliskich (Jana 5:28, 29). Bóg pragnie, aby się rozwijały, cieszyły życiem oraz uczyły o Nim i o Jego zamierzeniu. A zatem dzieci, które zmarły, nie są aniołami w niebie, lecz oczekują na zmartwychwstanie do życia na rajskiej ziemi. Wtedy zarówno dzieci, jak i dorośli będą korzystać z troskliwej opieki Stwórcy i z radością wysławiać Go po wieczne czasy.
Szatan mógł kusić Hioba w dowolny sposób, ale nie mógł ranić jego samego – nie mógł nawet tknąć jednego włosa na jego głowie – ponieważ wszystko, co się tyczy człowieka, jest kontrolowane przez Boga i ponieważ to Bóg decyduje, czy człowiek żyje, czy umiera. Szatan nie ma do tego prawa. Po tym, jak Bóg powiedział te
Bez wątpienia strata najbliższej osoby jest jednym z najstraszniejszych doświadczeń na jakie możemy natrafić w swoim życiu. Śmierć sama w sobie stanowi nieodgadnioną tajemnicę ale kojarzy się ona ze złem oraz cierpieniem. Wielu zapewne zadaje sobie pytania: gdzie jest Bóg kiedy wokół nas dzieje się tragedia? Dlaczego Bóg zabiera nasze dzieci? Dlaczego Bóg zabiera nam najbliższych? Ponownie, jest to zagadnienie, na które można spojrzeć pod wieloma kątami. Nie raz ciężko jest pojąć ten Boski plan. W tym wypadku zastanawiamy się dlaczego Bóg zabiera nam osoby w najmniej oczekiwanym przez nas momencie? Czy może czymś zawiniliśmy? Czy Bóg jest na mnie zły? Jest to zdecydowanie złe podejście. W takich momentach buntujemy się przeciw Panu Bogu. Na wiarę nie można patrzeć egoistycznie, tylko i wyłącznie przez pryzmat własnej osoby. Należy postrzegać ją nieco szerzej. Wiarę należy postrzegać jako akt łaski jaka spływa na nas każdego dnia. Zawierzając Bogu, zawierzając jego planom musimy pamiętać, że trwamy w tym na dobre i na złe. Śmierć nie ma być dla nas karą. Czasami śmierć jest wynikiem wolnej wolni, którą zostali obdarzeni wszyscy ludzie, także Ci, którzy mają złe zamiary i są w stanie pozbawić życia innych. Co w przypadku kiedy Bóg zabiera do siebie dzieci? Na ten aspekt również należy patrzeć pod kątem nieustającej wiary w to co Boskie. Oczywiście Bóg wcale od nas nie wymaga abyśmy całkowicie pozbyli się cierpienia. Pan doświadcza nas takimi wydarzeniami i daje świadectwo tego Boskie. Nie zapominajmy jednak o Jego dobroci i miłosierdziu. Nawet jeżeli znajdujemy się w sytuacji beznadziejnej, w sytuacji bez wyjścia, mamy prawo cierpieć, mamy prawo być niezadowoleni. Jedyne czego Pan Bóg od nas chce, jest to nieustająca wiara w Niego i Jego możliwości. Pan przyzwyczaja nas, że śmierć jest nieodłącznym elementem naszego życia i śmierć jest postrzegana jako zło tylko tutaj na ziemi. Ludzie nieustającej wiary, ludzie pragnący miłosierdzia po śmierci doświadczają czegoś niesamowitego, czym jest życie wieczne u boku naszego Pana w niebie. Jest to największa nagroda jaka może spotkać chrześcijanina. Powinniśmy więc stale dążyć do pojednania z Panem, niezależnie od doświadczanych przez nas niedogodności w życiu ziemskim. Dla nas jako dla zwykłych istot żywych jest to wielka próba. Jesteśmy jednak stale doceniani i nagradzani. Chwile zwątpienia i słabości są rzeczą ludzką. Należy jednak pamiętać, że zawsze możemy liczyć na Boską łaskę, którą stale jesteśmy otaczani. Znajdujmy więc w sobie siłę aby zaufać Panu, nawet w sytuacjach największego żalu oraz kryzysu jakim jest śmierć bliskiej osoby.
Bog jak najbardziej zwraca sie do czytelnikow Biblii powiadajac: nie kierujcie sie swoim wlasnym zrozumieniem. Bog odrzuca wiec logike, czy logiczne poznanie Boga oraz wiary. Bog jest supernaturalny, wymyka sie poznaniu poprzez logike. Nie rozumie tez tego Nazumi, piszac tutaj ze zmagajac sie z choroba kieruje sie logika.
Kiedy umiera bliska nam osoba: mama, mąż, brat wali się cały nasz świat. Nie rozumiemy i nie potrafimy zaakceptować takiej straty. Co wtedy, gdy w cieniu tej straty funkcjonuje także mały człowiek, który rozumie ją jeszcze słabiej niż my? Żałoba, szczególnie ta wczesna, to czas w którym z wieloma sprawami sobie nie radzimy (i mamy do tego prawo), nie potrafimy zatroszczyć się o siebie tak jak na co dzień. A oto musimy otoczyć szczególną opieką małego człowieka, dla którego śmierć osoby, która także jemu była bliska jest czymś abstrakcyjnym, z czym najczęściej styka się po raz pierwszy. Jak to zrobić? Czy w tej trosce jest miejsce na to, aby zabrać dziecko na pogrzeb? Naprawdę wiem, że sprawowanie nawet standardowej, codziennej opieki nad dzieckiem tuż po stracie bliskiej osoby jest niezwykle trudna. Niestety, wiem to aż za dobrze. Ja byłam jednak w o tyle łatwiejszej sytuacji, że pod opieką miałam niemowlę, które z powodu ciężkiej choroby Dziadka, widywało się z nim stosunkowo rzadko. Nie musiałam mu niczego tłumaczyć ani też pomagać mu w przejściu przez żałobę. Musiałam tylko funkcjonować tak, aby nie przytłoczył go mój ból po stracie, której nie był w stanie zrozumieć. Prawdę mówiąc, tylko to że musiałam zająć się Ignacym sprawiło, że byłam w stanie trzymać się w kupie. Przyznam, że właściwie nie zastanawialiśmy się szczególnie nad tym, czy powinniśmy zabrać dziecko na pogrzeb. Mając takiego malucha, zabierasz go z sobą wszędzie i właściwie była to automatyczna decyzja. Dodatkowo miałam świadomość, że kiedy ja nie będę w stanie się nim zaopiekować i zadbać o jego samopoczucie zrobi to mój narzeczony. Pojecie śmierci Maluch do około drugiego roku życia nie jest w stanie zrozumieć sytuacji śmierci bliskiej osoby. Decyzja o tym, czy zabrać dziecko na pogrzeb bazuje wtedy właściwie na tym, czy tego chcemy oraz czy jesteśmy w stanie zapewnić mu w tym czasie właściwą opiekę. Sytuacja jest bardziej skomplikowana, kiedy mamy do czynienia z kilkulatkiem. Dziecko w tym wieku sporo już rozumie, ale cały czas poznaje świat. Rodzice, pragnąc chronić je przed przykrymi doznaniami, bardzo chętnie pokazują mu jego pozytywne aspekty, pomijając te przykre, jak śmierć. Często nawet kiedy umiera pies lub chomik dziecko słyszy, że pojechał na wakacje, farmę itd. Jednak kiedy umiera bliska dziecku osoba, nie możemy udawać, że wyjechała i wróci. To jest po prostu kłamstwo, i to z tych wybitnie szkodliwych. Zanim zdecydujemy, czy zabrać dziecko na pogrzeb, musimy najpierw podjąć się wytłumaczenia mu, co właściwie się stało. Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci? Nie powinniśmy używać w rozmowie z dzieckiem wszystkich łagodnych określeń śmierci, jak np. odeszła, zginął, poszła do nieba itd. Takie określenia, choć zupełnie oczywiste dla dorosłych, mogą być dla dziecka niezrozumiałe. Dodatkowo mogą mu zasugerować, że taka strata jest odwracalna. Odeszła, ale wróci. Zginął, ale możemy go poszukać. Poszła do nieba, ale może przyjść z powrotem. Choć może to być dla nas trudne, dziwne, a nawet makabryczne, powinniśmy wytłumaczyć kilkulatkowi, na czym polega śmierć. Możemy nakreślić aspekty fizjologiczne: człowiek nie oddycha, jego serce przestaje bić, nie rusza się itd. Najważniejsze jednak, abyśmy powiedzieli dziecku, co to oznacza dla niego: że nie może już zobaczyć, odwiedzić babci czy pobawić się z tatą. W tym przypadku najlepiej jest mówić najprościej, czyli że bliska mu osoba umarła, już jej nie ma i nigdy nie wróci. Dlaczego to trudne? Bo to słowa, które nie chcą nam przejść przez gardło jeszcze długo po stracie bliskiej osoby. Słowa, których wypowiedzenie sprawi, że sami musimy w nie uwierzyć. Nie chcemy użyć ich wobec dziecka, bo boimy się, że ich usłyszenie będzie dla niego tak bolesne, jak dla nas. Tymczasem właśnie takich, szczerych i prostych słów potrzebuje dziecko, aby zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Dziecko może zadawać trudne pytania w związku z stratą bliskiej osoby: Dlaczego ludzie umierają? Czy każdy umrze? Czy mama też umrze? Czy ja umrę? Powinniśmy przed rozmową z dzieckiem przygotować się do zmierzenia się z nimi. Dziecko na pogrzebie Kiedy rozpoczynałam dyskusję na blogu wspominałam Wam, że ten temat jakiś czas temu chodził mi po głowie. Mam młodszego, kilkuletniego Brata. Właśnie dlatego bardzo mocno zastanawiałam się nad tym, czy zabrałabym go na pogrzeb Taty, gdyby decyzja należała do mnie. Ani przez chwilę nie były to jednak łatwe rozważania. Kiedy zapytałam Was, czytelników, o to czy zabralibyście dziecko na pogrzeb bardzo wielu z Was odpowiedziało, że nie, ponieważ taka sytuacja może być dla dziecka zbyt trudna. Nie powinno ono oglądać smutnych i płaczących ludzi, bo będzie miało złe wspomnienia albo nawet traumę. Tylko że dziecko będzie cierpiało i będzie ze smutkiem wspominało stratę kogoś bliskiego, niezależnie od tego czy zabierzecie je na pogrzeb, czy też nie. Przecież, podobnie jak Wy, straciło osobę, z którą było związane. Podobnie jak Wy, odczuwa smutek i rozżalenie, mimo że może okazywać je w zupełnie inny sposób. I podobnie jak Wy, ma prawo się z bliską sobie osobą pożegnać. Jeśli dziecko wyraźnie powie nam, że nie chce uczestniczyć w pogrzebie, to oczywiście należy jego wolę uszanować. Trzeba jednak wytłumaczyć mu, na czym taki pogrzeb polega i dlaczego go organizujemy tak, aby faktycznie miało możliwość świadomie taką decyzję podjąć. W dyskusji pojawiło sporo głosów osób, które właśnie jako dziecko nie miały prawa decyzji co do uczestnictwa w pogrzebie i nawet w dorosłym życiu mają żal do rodziców, że nie mogli pożegnać bliskiej osoby. Decyzja o tym, czy zabrać dziecko na pogrzeb nie powinna zatem należeć tylko do nas, ale też do samego dziecka. Oczywiście, kiedy zamierzamy zabrać kilkulatka na pogrzeb, powinniśmy go do tego odpowiednio przygotować. Opowiedzieć o tym, czym właściwie on jest, co będzie działo się w trakcie, a także jak i dlaczego mogą zachowywać się ludzie. Mam wrażenie, że bardzo trudne wspomnienia, związane z uczestnictwem w pogrzebie w wieku dziecięcym, wynikają przede wszystkim z nieodpowiedniego przygotowanie przez rodziców lub nawet jego braku. Osobną kwestią jest jednak zabieranie dziecka do otwartej trumny. Taki widok rzeczywiście może być dla dziecka szokujący i trudny do zniesienia. Większość z Was, kiedy opowiadało, że ma ciężkie przeżycia, związane z uczestnictwem w pogrzebie, właśnie widok zmarłej osoby wskazywała jako najcięższe z nich. Ja ogólnie jestem przeciwna otwieraniu trumny w trakcie pogrzebu (uważam, że w pewien sposób uwłacza to godności zmarłego). Zdecydowanie lepiej, abyście Wy wspólnie z dzieckiem zapamiętali bliską osobę taką, jaka była za życia. Pozwól dziecku się pożegnać Są jeszcze inne powody dla których warto, choć to niełatwe, zabrać dziecko na pogrzeb. Jednym z nich jest to, że pogrzeb może pomóc mu urealnić pojęcie śmierci i lepiej zrozumieć pojęcie straty. Dodatkowo pogrzeb dla nas samych stanowi pewnego rodzaju domknięcie procesu pierwszych dni żałoby. Ważne, aby dziecko też miało taką możliwość uczestniczenia w wszystkich jej elementach, aby było mu łatwiej poukładać ją sobie w głowie. To naturalne, że rodzice chcą ochronić dziecko przez cierpieniem, związanym z stratą i uczestnictwem w pogrzebie. Równie naturalna jest jednak śmierć. Czy tego chcemy, czy nie, jest i będzie częścią naszego życia i dziecko, prędzej czy później, się z nią zetknie. Nie chodzi o to, że mamy na siłę opowiadać trzylatkowi o tym, że ludzi umierają. Kiedy jednak strata bliskiej osoby sama pojawi się w jego życiu, to naszym obowiązkiem jest mu tą stratę wytłumaczyć i pomóc zrozumieć, co się stało. Do tego potrzebny jest udział dziecka w wszystkich etapach śmierci, także w pożegnaniu. Dylemat nie powinien zatem dotyczyć tego, czy zabrać dziecko na pogrzeb, ale tego, jak je odpowiednio do niego przygotować. Co sądzisz o zabieraniu dzieci na pogrzeby? Czy Ty zabrałabyś/zabrałbyś swoje dziecko na pogrzeb? Może byłaś/byłeś już w takiej sytuacji? Jaka była Twoja decyzja? Opowiedz mi o tym w komentarzu. Dziękuję za Twoje odwiedziny na mojej stronie! Chcesz być na bieżąco? Polub mój profil na Facebooku lub Instagramie i nie przegap żadnego wpisu!
xIx7Pf. qt129l2yzt.pages.dev/47qt129l2yzt.pages.dev/12qt129l2yzt.pages.dev/7qt129l2yzt.pages.dev/6qt129l2yzt.pages.dev/38qt129l2yzt.pages.dev/70qt129l2yzt.pages.dev/36qt129l2yzt.pages.dev/88
dlaczego bóg zabiera nam najbliższych