The only human to ever free-climb Yosemite’s 3,000-foot rock monolith El Capitan solo—which the New York Times called “one of the greatest athletic feats of any kind, ever”—Alex Honnold inspires audiences to achieve success in high-stakes situations. More people will walk on the moon than will do what Alex Honnold has done—free-climb Yosemite’s El Capitan. Zapraszamy na oryginałuTHE IMPOSSIBLE CLIMBProjekt okładki AGNIESZKA LENART/RERA DESIGNFotografia na okładcePeter Bohler/Redux/EAST NEWSKoordynacja projektuALEKSANDRA CHYTROŃ-KOCHANIECKonsultacja merytorycznaPIOTR DROŻDŻRedakcjaELŻBIETA SPADZIŃSKA-ŻAKKorektaMAGDALENA SZAJUKRedakcja technicznaLOREM IPSUM – RADOSŁAW FIEDOSICHINTHE IMPOSSIBLE CLIMB © Mark Synnott, 2019 First published in the United States in 2019 by Dutton, an imprint of Penguin Random House LLC. Translation rights arranged by Graal Literary Agency and MacKenzie Wolf, edition © Publicat MMXX (wydanie elektroniczne)Wykorzystywanie e-booka niezgodne z regulaminem dystrybutora, w tym nielegalne jego kopiowanie i rozpowszechnianie, jest zabronione. All rights 978-83-245-8418-5Konwersja: eLitera znakiem towarowym Publicat Poznań, ul. Chlebowa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: [email protected], we Wrocławiu 50-010 Wrocław, ul. Podwale 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: [email protected]DlaTommy’ego,Lilli,Matta,Willai HamptonWstępWe wrześniu w Rowie (to właśnie tej nazwy używają czasem wspinacze, gdy mówią o dolinie Yosemite) z reguły wciąż panują letnie upały, lecz w nocy nadszedł nieoczekiwanie zimny front. Blade słońce majaczyło nisko na wschodniej części nieboskłonu, ledwie widoczne z powodu grubych chmur. Powietrze przesycone było wilgocią. Alex zastanawiał się: „Czy skała zrobi się śliska?”. Być może za sprawą silnego wiatru, który osuszał skałę w równie błyskawicznym tempie, w jakim namakała ona od wilgotnego powietrza, wydawało się, że tarcie nadal jest przyzwoite. Skała chłonęła jednak tę słotę i chłód, w wyniku czego zaczynały mu drętwieć palce u nóg. Tego dnia buty w rozmiarze 42 wydawały się za duże jak na wspinaczkę po wypolerowanym przez lodowiec granicie. Żałował, że nie wybrał butów w rozmiarze lat wcześniej, gdy Alex po raz pierwszy rozważał pomysł przejścia El Capitana na żywca[1], przygotował spis wszystkich kluczowych fragmentów Freeridera – miejsc, które wymagały starannego rozpoznania i dokładnego przećwiczenia. Na liście znalazły się: trawers wyprowadzający na Round Table Ledge, Enduro Corner, Boulder Problem, zejście prowadzące do Monstera, a także połogi, płytowy odcinek na szóstym wyciągu, 180 metrów nad ziemią. Aktualnie znajdował się w ostatnim z tych miejsc, a spośród wszystkich cruxów na 900-metrowej drodze to właśnie ten budził w nim największy niepokój, i to z prostego powodu: była to wspinaczka na tarcie, czyli nie było tam żadnych chwytów nadających się do tego, by się na nich podciągnąć lub użyć ich jako stopni, postawić na nich nogę lub po prostu się na nich podciągnąć. „Zupełnie jak gdybym chodził po szkle” – pomyślał potrafił wyrzucić z głowy myśli o tym, że to miejsce już wcześniej go zrzuciło. Te przechwyty zostały wycenione jedynie na co oznaczało, że była to wspinaczka wymagająca znacznych umiejętności, ale aż o trzy stopnie łatwiejsza od najtrudniejszych dróg pokonywanych przez Alexa. W przeciwieństwie jednak do przewieszonych linii w marokańskim wapieniu, gdzie mógł się uporać z trudnościami, zaciskając palce na pozytywnych chwytach, crux na szóstym wyciągu Freeridera zmuszał wspinacza do tego, by całkowicie zaufał nodze postawionej na tarcie. Jak sama nazwa wskazuje, podczas korzystania z tego rodzaju stopnia wspinacz zaciera o słabo urzeźbioną skałę podeszwę swojego buta wykonaną z gumy zapewniającej świetną przyczepność. To, czy noga utrzyma się w takim miejscu, zależy od wielu czynników; najważniejszym z nich jest kąt, pod jakim guma jest dociskana do skały. Najlepszy można uzyskać, odchylając ciało od ściany na tyle daleko, na ile to tylko możliwe bez jednoczesnego przewrócenia się do tyłu. Takie działanie pozwala obciążyć stopnie bardziej prostopadle do powierzchni skały, co zapewnia maksimum tarcia. Im bardziej wspinacz zdoła się rozluźnić, tym pewniejszy wydaje się tarciowy stopień. Spięty lub wystraszony wspinacz pochyla się z kolei instynktownie w kierunku skały, szukając dłońmi nieistniejących chwytów. Poleganie na tak delikatnej równowadze między poszukiwaniem niezbędnej przyczepności a balansowaniem w pobliżu punktu krytycznego – i to w sytuacji, gdy z niepowodzeniem wiążą się poważnie konsekwencje – jest przypuszczalnie najbardziej przerażającym położeniem, w jakim może się znaleźć pokonał ten fragment El Capa dwadzieścia razy i odpadł na tym ruchu jeden raz. Ponieważ prowadzi statystyki dotyczące wszystkich dróg wspinaczkowych, które przeszedł od czasów szkoły średniej, w ostatnich dniach odnotował w pamięci, że 5 procent jego prób na tym ruchu zakończyło się niepowodzeniem. Co więcej, podczas wszystkich dotychczasowych przejść nie groziło mu tutaj nic poważnego – wspinał się związany liną, która była wpięta do przelotu znajdującego się 60 centymetrów poniżej jego dziewięciu lat – czyli niemal przez jedną trzecią swojego życia – zmagał się z obsesją dotyczącą przejścia El Capitana na żywca. W tym czasie zdążył przeanalizować wszystkie aspekty tego projektu.– Niektóre rzeczy są tak niesamowite, że warto wszystko dla nich zaryzykować – powiedział mi w było ostatnie ambitne przejście na żywca, które miał na swojej liście. Gdyby zdołał się z nim uporać, mógłby zacząć wycofywać się z takiej aktywności i rozważyć zawarcie małżeństwa, założenie rodziny oraz poświęcanie więcej czasu swojej fundacji. Kochał życie i nie miał zamiaru umierać młodo, odchodząc w blasku chwały. W tej sytuacji jedno odpadnięcie na dwadzieścia prób nie było zadowalającym wynikiem. Potrzebował doprowadzić do sytuacji, w której na tym ruchu – podobnie zresztą jak w innych kluczowych miejscach – maksymalnie zbliżyłby się do stuprocentowej nie zastanawiał się jednak nad żadną z tych rzeczy. Wyćwiczył umiejętność, która sprawia, że podczas wspinaczki jego myśli nigdzie nie błądzą. Słynął przecież ze swojej zdolności zamknięcia strachu w pudełku i odstawienia tego pojemnika na znajdującą się poza zasięgiem półkę gdzieś w odległym zakamarku umysłu. Pytania życiowe i analizy – to były kwestie, które zostawiał sobie na te chwile, gdy przebywał w swoim vanie, gdzieś wędrował lub jeździł na rowerze. W tym momencie po prostu świetnie się bawił i nie koncentrował się na niczym poza samym wspinaniem oraz chęcią robienia tego naprawdę szczegóły – niezależnie od tego, czy skupiał na nich swój umysł, czy nie – wpływały jednak na wspinaczkowe równanie, które właśnie rozwiązywał: nie miał na przykład pełnej kontroli nad prawą stopą, gdyż duży palec u tej nogi był nieco zdrętwiały; odcisk na opuszce lewego palca wskazującego sprawiał z kolei wrażenie śliskiego w kontakcie z zimną skałą, natomiast widzenie peryferyjne Alexa, tak istotne w przypadku odnajdywania wszystkich subtelnych występów i zagłębień w skale, było zawężone, gdy tak jak teraz miał na głowie pierwsi wspinacze pokonywali w latach 60. XX wieku ten fragment El Capa, wywiercili tu w skale otwór o średnicy sześciu milimetrów, wbili w niego nit, wpięli do niego ławeczkę, po czym stanęli w jej stopniach, by sięgnąć wyżej i ominąć gładki fragment skały. Ten przelot (zastąpiony później solidniejszym, 10-milimetrowym spitem ze stali nierdzewnej) wciąż się tam znajdował, tuż obok kostki na lewej nodze, Alex podciągnął wysoko prawą stopę i oparł jej duży palec o gładką skałę nachyloną pod kątem 75 stopni. Nie tyle czując tarcie, co w nie wierząc, przeniósł na ten stopień cały ciężar zadziałał, ale tylko na zdarza się, że po tym, jak wspinaczowi wyjedzie noga, może on jeszcze zapobiec odpadnięciu, łapiąc się chwytów. Dłonie Alexa były jednak oparte o gładką, połogą płytę. Nie było tu chwytów i nic nie równoważyło bezlitosnej siły grawitacji. Alex zaczął spadać i nabierać prędkości, gdy jego prawa pięta uderzyła o niewielki występ na ścianie, co mocno wykręciło mu nogę w stawie skokowym. Zanim jednak zdołał zarejestrować jakikolwiek ból, lina przywiązana do jego uprzęży napięła się, powstrzymując jego zjazd po skale. To mógł być krótki, zwyczajny lot, taki jak tamten, który towarzyszył wcześniejszemu odpadnięciu w tym samym miejscu, lecz tym razem Alex świadomie nie wpiął się do spita stanowiącego asekurację w kluczowym miejscu, gdyż chciał sprawdzić, jakie odczucia będą towarzyszyć wspinaniu się bez liny w tej części Freeridera (i być może próbował się przyzwyczaić do tych wrażeń). Teraz zawisł na linie niemal 10 metrów poniżej miejsca, w którym odpadł.– Auć – jęknęła Sanni, która znajdowała się w tej chwili na prawo od Alexa, zaledwie trzy metry niżej od niego. Gdy już odpadł, Sanni starała się wybrać część liny, by skrócić lot. Ściągała linę lewą ręką; jej prawa dłoń znajdowała się przy biodrze. Gdy ważące jakieś 73 kilogramy ciało Alexa obciążyło drugi koniec liny, siła odpadnięcia szarpnęła gwałtownie Sanni do góry – dziewczyna została zatrzymana przez lonżę, która była wpięta do stanowiska, po czym uderzyła lewym ramieniem o zimny granit.– Nic ci nie jest? – zapytał Alex swoją dziewczynę.– Wszystko w porządku, to tylko siniak – odpowiedziała, a jej oddech zrobił się szybki i urywany. – Co z tobą?– Zdaje się, że nic mi się nie stało, ale boli mnie spojrzał w dół i zobaczył, że jego staw skokowy puchnie w oczach. Na ścianie wokół niego widać było świeżą krew. Dotknął kolana – było miękkie i pełne płynu, jak gdyby coś w środku uległo uszkodzeniu.– Spróbuję obciążyć tę nogę – powiedział. Postawił nogę na niewielkiej półce i spróbował na niej stanąć. Poobijaną kończynę przeszył od razu bardzo ostry ból. – No dobra, to naprawdę koszmarnie w tym sezonie wypad Alexa na Freeridera mógł się zakończyć gorzej. Gdyby była to próba przejścia drogi na żywca, leżałby właśnie martwy u podstawy pierwszy„Hon ma zamiar przejść na żywca El Capa”Jimmy Chin wziął głęboki wdech, wydął policzki, po czym wypuścił powoli powietrze z płuc.– Muszę ci o czymś powiedzieć – szepnął. – Zachowasz to dla siebie?Staliśmy bardzo blisko siebie w wagonie kolejki linowej w Jackson Hole, tłocząc się tam z mniej więcej setką innych narciarzy o zarumienionych twarzach. Był luty 2016 roku, a ja wybrałem się z moimi dwoma nastoletnimi synami (w wieku siedemnastu i czternastu lat), żeby w trakcie ferii odwiedzić pasmo Teton. Chłopcy trzymali się teraz blisko siebie, stojąc jakieś dwa metry ode mnie i ignorując moją osobę; starali się dostrzec górę przez zaparowaną szybę z pleksiglasu. Kilka minut wcześniej, gdy staliśmy w kolejce do wagonika, natknęliśmy się na Jimmy’ego. Nie widziałem się z nim od niemal roku.– Oczywiście – odparłem szeptem. – O co chodzi?Jimmy nachylił się w moją stronę, a jego twarz znalazła się kilkanaście centymetrów od mojej. Spoglądał na mnie szeroko otwartymi oczyma.– Hon ma zamiar przejść jesienią na żywca El Capa – powiedział.– Co takiego? Robisz sobie ze mnie jaja, prawda?– Przysięgam, że mówię się, by sprawdzić, czy nikt nie usłyszał tych słów. Wszyscy jednak dobrze się bawili przy dźwiękach Back in Black grupy AC/DC płynących z głośnika nad naszymi głowami. Jimmy wpatrywał się we mnie z otwartymi ustami.– Powiedział ci to? – zapytałem.– Tak. Razem z Chai kręcimy o tym film. Wszystkie osoby, które o tym wiedzą, podpisały umowy o zachowaniu poufności, więc proszę, żebyś nikomu o tym nie Chai Vasarhelyi jest żoną Jimmy’ego; oboje są nagradzanymi twórcami filmów dokumentalnych.– Ma zamiar przejść Freeridera?– Dokładnie.– Kiedy?– Przypuszczalnie na początku uzmysłowiłem sobie sens słów, które właśnie usłyszałem, poczułem, jak po moich plecach przebiegają ciarki. „El Capitan. Bez liny. O kurczę”.Przeszedłem Freeridera – a raczej powinienem napisać, że podjąłem próbę na tej drodze. Po kilku dniach nieludzkiego wysiłku dotarłem na szczyt. Wcześniej droga wielokrotnie mnie zrzuciła, a wszystkie loty zakończyły się szczęśliwie dzięki linie i sprzętowi asekuracyjnemu. W najtrudniejszych miejscach (czyli cruxach) nie byłem po prostu w stanie zawisnąć na zaklinowanych opuszkach palców ani utrzymać się w rozszerzających się rysach. Byłem zmuszony do wspinaczki techniką sztucznych ułatwień (nazywanej też hakówką), co oznaczało, że wisiałem na mechanicznych przyrządach, które osadzałem w rysach przecinających skałę. Oszukiwałem. Nazwa Freerider nawiązuje do tego, że jest to droga klasyczna, czyli można ją pokonać przy użyciu samych rąk i nóg. Lina pełni wtedy wyłącznie funkcję asekuracji na wypadek ewentualnego odpadnięcia. Najlepsi wspinacze potrafią przejść Freeridera bez stosowania hakówki, ale nie słyszałem o nikim, kto nie odpadłby tam choć jeden raz[2].Co u licha myślał sobie zatem Alex Honnold? El Capitan to stroma, lśniąca, wypolerowana przez lodowiec ściana o wysokości 900 metrów. On miał zamiar przejść ją samotnie. Bez liny i sprzętu. Bez żadnej asekuracji. Licząc na to, że zdoła precyzyjnie złapać każdy chwyt i dokładnie postawić nogę na każdym stopniu. Jedno poślizgnięcie, noga postawiona o centymetr za wysoko, but odchylony o kilka stopni, chwyt złapany nie tą ręką – i Alex poszybowałby w dół, przypuszczalnie z krzykiem, zmierzając w kierunku ziemi z prędkością 200 kilometrów na godzinę. Gdyby odpadł w trakcie pokonywania Boulder Problem, czyli miejsca, które jest cruxem całej drogi i znajduje się jakieś 650 metrów nad ziemią, mógłby spędzić w powietrzu nawet 14 sekund – tyle mniej więcej czasu zajmuje mi przebiegnięcie całej długości boiska do futbolu że Alex marzy o tym, by zostać pierwszą osobą, która przejdzie na żywca El Capitana. Nie sądziłem jednak, że to naprawdę się wydarzy. Gdy w 2009 roku zabrałem go na Borneo, na jego pierwszą zagraniczną ekspedycję, wyznał mi, że myśli o takim przejściu. W kolejnych latach Alex przyłączył się do mnie podczas wypraw wspinaczkowych w Czadzie, Nowej Fundlandii i Omanie. Przy okazji mogłem zasmakować wielu klasycznych „aleksizmów”, takich jak na przykład jego tłumaczenie pod ścianą w Borneo, dlaczego nie wspinał się w kasku, nawet wtedy, gdy skała wokół była niebezpiecznie krucha (po prostu nie miał kasku), a także sytuacja na pustyni Ennedi w Czadzie, gdy ziewał i oglądał skórki przy paznokciach, podczas gdy my z Jimmym Chinem mierzyliśmy się z czterema bandytami z nożami (Alex uznał, że to tylko dzieciaki). Być może najbardziej typowym aleksizmem była sytuacja, do której doszło pod 750-metrowym nadmorskim urwiskiem w Omanie, kiedy to przytroczył sobie naszą linę do pleców i powiedział mi, że zatrzyma się, gdy uzna, iż „nadszedł właściwy moment, by się związać” (tyle że ów właściwy moment nigdy nie nastąpił). Obaj spędziliśmy jednak wiele godzin, rozmawiając na temat filozofii, religii, nauki, literatury, ekologii oraz jego marzenia, by pokonać bez asekuracji pewną miałem zdanie przeciwne niż on, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię ryzyka. W żadnym razie nie jestem przeciwny idei żywcowania – od czasu do czasu sam wspinam się bez asekuracji. Chciałem jednak, by Alex zastanowił się nad tym, jak blisko krawędzi stąpa. Podobnie jak większość wspinaczy, miałem w głowie spis osób, które zdawały się podejmować nadmierne ryzyko; Alex Honnold znajdował się na samym szczycie tej listy. Zanim go poznałem, większość innych postaci z tego grona zginęła już przedwcześnie (a reszcie niewiele brakowało). Polubiłem Alexa, a ponieważ grupa osób gotowych skrytykować jego poczynania nie była najwyraźniej zbyt duża, nie miałem oporów, by wystąpić w roli autorytetu. Sam Alex też nie miał chyba nic przeciwko temu. W istocie wyglądało na to, że z przyjemnością rozmawia ze mną na temat ryzyka, a niektóre z moich argumentów obalał z taką samą zręcznością i lekkością, z jaką radził sobie z rysami na palce oraz przewieszoną skałą. Wszystko sprowadzało się do tego, że dla Alexa Honnolda życie, które nie cechowało się pełną intensywnością, było losem gorszym niż rozstanie się za młodu z tym na dwóch moich synów, którzy wciąż wyglądali przez szybę wagonika kolejki, nie mogąc się doczekać pierwszych szusów na nartach. Alex miał zaledwie dwadzieścia dziewięć lat. Gdyby dał sobie szansę na to, by dożyć mojego wieku, niewykluczone, że miałby poza sobą samym więcej rzeczy, dla których mógłby żyć; przy okazji jego chęć do podejmowania ryzyka przypuszczalnie osłabłaby, tak jak miało to miejsce w moim gdy Jimmy podzielił się ze mną informacją, że Alex zamierza wprowadzić w życie swoje plany, zastanawiałem się przede wszystkim nad tym, co mam zrobić z tą wiedzą. Czy powinienem spróbować nakłonić Alexa do rezygnacji z tego pomysłu? Czy byłem w ogóle w stanie dokonać czegoś takiego? A może powinienem wesprzeć to szalone przedsięwzięcie i pomóc Alexowi w spełnieniu jego marzenia?– Dołącz do nas – zaproponowałem Jimmy’emu, gdy wysiedliśmy z kolejki. – Zmierzamy do Rock Springs. Jest tam mnóstwo bardzo dobrego śniegu.– Chciałbym, ale nie mogę – odparł. – Mam teraz sporo na głowie. Przyjechałem tu tylko, żeby się trochę przewietrzyć. Muszę wracać do żółwika z Willem i Mattem, po czym nachylił się w moją stronę.– Chętnie coś o tym napiszę – powiedziałem, gdy nasze pięści w rękawicach zetknęły się ze sobą. Szybko uznałem, że nie powinienem próbować powstrzymać Alexa. Co więcej, gdyby to któraś z moich pociech postawiła przed sobą takie zadanie, starałbym się podejść do decyzji mojego dziecka z takim samym szacunkiem. Byłoby to dla mnie spore wyzwanie, ale próbowałbym mu podołać.– Spodziewałem się tego. Zadzwonię do ciebie – rzucił Jimmy, wbijając kijki w śnieg i odpychając się. Kilka sekund później zniknął nam z ciągu kilku następnych miesięcy często rozmawiałem z Jimmym. Minął rok od premiery Meru – pierwszego filmu, który wyreżyserował razem z Chai. Dokument przedstawia historię zmagań z ostatnim wielkim wyzwaniem himalaizmu, drogą Shark’s Fin, pokonaną ostatecznie w 2011 roku przez Jimmy’ego, Conrada Ankera i Renana Ozturka. Dobrze zrealizowane filmy górskie zazwyczaj cieszą się przez pewien czas popularnością w środowisku wspinaczkowym, a potem odchodzą w zapomnienie. Jimmy wspierany przez Chai zamienił jednak Meru w prawdziwy hit. Ich dzieło zdobyło nagrodę publiczności podczas Sundance Film Festival, trafiło na krótką listę filmów branych pod uwagę podczas przyznawania nominacji do Oscara, po czym stało się najbardziej kasowym filmem dokumentalnym wprowadzonym na ekrany kin w 2015 i Chai zwrócili na siebie uwagę Hollywood. Wytwórnie w rodzaju Sony, Universal i 21st Century Fox chciały wiedzieć, jakim projektem będą się teraz zajmować twórcy Meru. Jimmy powiedział mi, że pewnego dnia ni stąd, ni zowąd zadzwonił do niego zupełnie obcy gość – Evan Hayes, dyrektor firmy Parkes+MacDonald. Walter Parkes i Laurie MacDonald są legendarnymi hollywoodzkimi producentami. W 1994 roku pomagali założyć wytwórnię DreamWorks SKG, z którą stworzyli trzy nagrodzone Oscarami filmy z rzędu: American Beauty, Gladiatora i Piękny umysł. Hayes zakończył właśnie prace związane z filmem Everest – przedstawiającym tragedię z 1996 roku, o której traktuje książka Jona Krakauera Wszystko za Everest. Hayes uwielbiał filmy związane ze wspinaniem i chciał stworzyć następne dzieło zaliczane do tej kategorii. Oprócz tego był na widowni, gdy Meru podczas Sundance Film Festival otrzymało pięciominutową owację na przedstawił kilka swoich pomysłów na filmy związane ze wspinaniem, ale żaden z nich nie przykuł uwagi Jimmy’ego. Mieli się już rozłączyć, gdy Jimmy postanowił podzielić się mglistą koncepcją, która od paru miesięcy chodziła mu po głowie.– No cóż, jest jeszcze pewna idea, o której trochę rozmyślałem – opowiedział Hayesowi o Alexie Honnoldzie, niezrównanym specjaliście od wspinaczki na żywca. Nie wspominał o El Capitanie, ponieważ nie wiedział wówczas, że Alex myśli o przejściu tej ściany bez asekuracji. Choć znali się od wielu lat, Jimmy nigdy nie zapytał o to Alexa, a sam Honnold nie powiedział jeszcze nikomu, że rozważa na poważnie tę ideę.– To jest to – powiedział Hayes. – To jest nasz zaczął się wycofywać.– Cóż... Hm... ale ja nie jestem do końca przekonany, czy naprawdę chcę nakręcić ten film. Muszę to jeszcze omówił ten pomysł z Chai i oboje uznali, że powinni się skontaktować z Alexem, by lepiej mu się przyjrzeć i ocenić, czy jest na tyle interesującą osobą, by można było nakręcić o nim pełnometrażowy film dokumentalny. To właśnie podczas rozmowy z Chai Alex wspomniał mimochodem, że myśli o przejściu na żywca El Capitana. Chai się nie wspina, więc znaczenie słów wypowiedzianych przez Alexa nie zostało początkowo dostrzeżone.– Gdy Chai powiedziała mi o El Capie, od razu postanowiłem się wycofać – powiedział mi Jimmy. – To właśnie wtedy dotarło do mnie, że wcale nie chcę kręcić tego filmu. Kiedy żyjesz w tym świecie i widzisz konsekwencje... w umieraniu nie ma nic następne dwa miesiące Jimmy unikał Hayesa i nie sypiał po rady i wskazówek, ale nie dzielił się tym problemem z żadnym ze swoich mentorów, gdyż obawiał się, że skrytykują go już za samo rozważanie tego pomysłu. Potem przypadkowo spotkał na Manhattanie dobrego przyjaciela, Jona Krakauera. Podczas spaceru aleją na Upper East Side Jimmy opowiedział Krakauerowi o swoim pomyśle nakręcenia filmu dokumentalnego. Że miałaby to być opowieść o podążaniu za marzeniami i wyborach podejmowanych w sytuacji, gdy człowiek mierzy się z decyzjami, od których zależy jego życie. Potem dodał, że Alex wspominał o ewentualnym przejściu na żywca El Capa w ramach tego miał podobno odpowiedzieć:– Aaa, więc o to tak naprawdę chodzi.– Można to tak ująć – odparł Jimmy.– Cóż, on zrobi to również i bez was, a jeśli chce, żeby ktoś uwiecznił to przejście, jesteście odpowiednimi osobami, które powinny to zrobić.– Czyli powinienem się tego podjąć? – zapytał Jimmy.– Obejrzę ten film – odpowiedział musiało się jeszcze wydarzyć. Wiele zdarzyło się już wcześniej. To opowieść o szeregu wydarzeń, które pozwoliły dokonać niemożliwego. Aby zrozumieć, na co już wkrótce miał się porwać Alex, trzeba dysponować pewną wiedzą na temat jego sposobu życia oraz rzeczywistości, w której stał się taką, a nie inną osobą. To świat związany ze wspinaniem. Nie każdy się w nim odnajduje, ale ja z radością, a może nawet dumą, mogę powiedzieć, że nadal jestem częścią tej rzeczywistości. Być może miałem szczęście, że moja ścieżka życiowa przecięła się ze ścieżkami Alexa Honnolda, Jimmy’ego China i całej grupy innych osób pomagających tworzyć podstawy tego, co miało się już wkrótce bowiem szykował się do przejścia, które miało przewyższyć wszystko, czego dokonał wcześniej zarówno on, jak i my drugiSzalone Amerykańskie Dzieciaki– Co się dzieje, gdy człowiek umiera? – zapytałem pewnego dnia tatę, gdy czytał akurat „New York Timesa” na werandzie kolonialnego domu z cegły, w którym opuścił gazetę i spojrzał mi prosto w oczy.– Staje się pokarmem dla robaków, znowu rozpostarł gazetę i wrócił po prostu do czytania, podczas gdy ja stałem tamtej nocy w łóżku, raz za razem odtwarzałem w moim dziesięcioletnim umyśle tę krótką rozmowę. Jeśli po drugiej stronie niczego nie ma, myślałem sobie, a piekło i niebo są wytworami naszej zbiorowej wyobraźni, śmierć musi być czymś ostatecznym – wieczną pustką, z której nie ma już powrotu. Człowiek staje się pokarmem dla robaków. Na tamtego momentu pochłonęły mnie rozważania nad moim nieistnieniem. Zastanawiałem się, jak człowiek może się pogodzić z tym, że w jakimś nieznanym momencie w przyszłości przestanie istnieć. Co powinienem robić z ograniczonym czasem, który mam spędzić na tym świecie? Próbowałem znaleźć racjonalne rozwiązanie tej egzystencjalnej zagadki, lecz myśli zaczynały się zapętlać w mojej głowie, a ja nie potrafiłem znaleźć idolem był w tamtym okresie Evel Knievel. Tata kupił mi nakręcaną figurkę Evela na kaskaderskim motocyklu, a ja godzinami się nią bawiłem, wysyłając plastikowego superbohatera w powietrze przy użyciu skomplikowanych ramp zbudowanych ze starych pudełek na buty i dachówek. Uwielbiałem spektakularne upadki, gdy Evel nie zdołał przeskoczyć nad samochodzikami i figurkami żołnierzy ustawionymi przeze mnie między rampą a miejscem lądowania. Po jakimś czasie bez wahania zacząłem robić to samo w prawdziwym świecie. Na długiej, nieużywanej drodze gruntowej za domem zamieszkanym przez emerytów przygotowaliśmy z przyjaciółmi wysokie na trzy metry rampy do skoku i lądowania zbudowane z kantówek i dykty. Konstrukcje były mniej więcej dwukrotnie wyższe od nas i często się rozpadały, gdy najeżdżaliśmy na nie z dużą prędkością na rowerach. Zaliczyłem tam tyle upadków i musiałem być szyty tak wiele razy, że osoby kierujące Newton-Wellesley Hospital podejrzewały mojego ojca o znęcanie się nad czekałem, aż rodzice zasną, a potem wymykałem się z domu przez okno mojego pokoju na drugim piętrze. Zjeżdżałem po dachu z łupka, zawisałem na rynnie, a następnie po cichu zeskakiwałem na płaski, pokryty miedzianą blachą dach gabinetu mojego taty. Jeszcze tylko krótki zjazd po rurze spustowej i byłem wolny. Czasami rozbierałem się do naga, jeśli nie liczyć butów i skarpetek, a potem goniłem po okolicy, dzwoniąc do cudzych drzwi. Robiłem użytek z przycisku dzwonka, po czym kryłem się w pobliskich krzakach. Gdy zaspani sąsiedzi otwierali, by sprawdzić, kto dobija się w środku nocy do ich domu, strzelałem do nich rakietami zrobionymi z butelek i wysyłanymi precyzyjnie w powietrze przy użyciu kija do wiffle balla, który przepiłowałem na pół, po czym skleiłem z powrotem w jedną całość przypominającą pistolet maszynowy Tommy tego, że podejmowanie ryzyka może być ratunkiem przed problemami egzystencjalnymi, doprowadziło mnie do nawiązania wieloletnich przyjaźni z ludźmi, którzy w mniejszym lub większym stopniu przejawiali podobną postawę – aczkolwiek moim młodym przyjaciołom często brakowało motywacji potrzebnej do podejmowania karkołomnych wyczynów przypominających to, co sam robiłem. Kiedy pewnego dnia grzebałem w pokoju mojego ojca, znalazłem tam pudełko wymyślnych zapałek ze złotymi główkami – zapewne przywiózł je z jednego ze swoich wyjazdów służbowych. Błyskawicznie zwinąłem te zapałki, gdyż w lesie za naszym domem miałem tajne miejsce, w którym podpalałem rozmaite rzeczy, począwszy od świeczek i kory brzozowej, a skończywszy na rakietach z butelek i ostatnim krzyku mody – czarnych wężach faraona, czyli specyficznej odmianie ranka w drodze na przystanek autobusowy stwierdziłem, że te zapałki są zbyt cenne, by je spalić. Gdy trzymałem w palcach jedną z nich, dzieciaki z sąsiedztwa przyglądały się z podziwem mojemu nowemu skarbowi.– Czy to prawdziwe złoto? – zapytał jeden z chłopców.– W rzeczy samej – odpowiedziałem.– Dasz mi jedną z tych zapałek? – autobusowy znajdował się tuż obok niewielkiej, płytkiej sadzawki wypełnionej szlamem. Był początek zimy, a czarną, błotnistą wodę pokrywała cienka warstwa lodu. Niecałe 50 metrów od brzegu w lodzie tkwił piankowy kubek po kawie na wynos.– Przynieś mi tamten kubek – zaproponowałem mu – a zapałka będzie sekund później chłopak ruszył przed siebie, przełamując lód pięściami i w połowie płynąc, a w połowie brnąc przez lodowatą, błotnistą wodę. Nie dotarł tamtego dnia do szkoły, ale otrzymał zapałkę – i stał się pierwszym ze „Złotych Chłopaków”.Przez kilka kolejnych tygodni zapałki ze złotymi główkami zapewniały motywację moim przyjaciołom, gdy realizowaliśmy ważną misję przedstawioną przeze mnie Złotym Chłopakom – naszym celem było zatańczenie na kominach wszystkich domów w naszej okolicy. Gdy każdy z moich przyjaciół, od tych najchudszych aż po najgrubszych, pokonał (z reguły zaśnieżony) dach i wykonał na jego krawędzi – lub nad nią – ruchy taneczne z Solid Gold, śmialiśmy się i wiwatowaliśmy. Dzieciak schodził na dół z szerokim uśmiechem na twarzy, rozpalony przygodą. Niecierpliwie wyczekiwał nagrody, a ja urządzałem pośród mroźnej nocy ceremonię wręczenia Złotej już rozdałem ostatnią z tych zapałek, wydarzyło się coś przypominającego chwilę, gdy Once-ler ścina w filmie Lorax ostatnie z drzew Truffula: wszyscy spakowali manatki i ruszyli do domów. Na liście wciąż znajdowało się kilka budynków, więc kontynuowałem samotnie naszą misję – wspinałem się po rurach spustowych i łupkowych dachach tudzież podchodziłem po rynnach, ale tańczenie na cudzych dachach bez grupki kumpli, którzy obserwowaliby moje wyczyny i zagrzewali mnie do boju, straciło już swój każde piątkowe popołudnie moja mama pakowała mnie razem z siostrą na tylną kanapę jaskrawożółtego chryslera kombi, a następnie zabierała tatę z wielopoziomowego parkingu pod Bank of Boston. Tata zajmował tam miejsce za kółkiem i ruszaliśmy w trzygodzinną podróż do naszego domku w Górach Białych w New Hampshire. Mama siedziała obok taty, a do jej głównych zadań należało podawanie mu kolejnych puszek piwa Coors oraz wysłuchiwanie jego narzekań na sprzedajność i zepsucie dominujące w świecie bankowości, w którym spędzał sporą część swojego z siostrą kotłowaliśmy się na tylnej kanapie, znudzeni i bez zapiętych pasów, drażniąc się ze sobą na każdy możliwy sposób. Nauczyłem się, że gdy dopadnie mnie coś, co mój tata nazywał „sraczką słowną” (często stosowaną przeze mnie taktyką było śpiewanie sloganu reklamowego coca-coli, tyle że zmieniałem słowa „coca-cola – to jest to!” na „coca-cola – to jest gówno!”), rodzice chętnie mi zapłacą, bylebym tylko się zamknął. Dostawałem zaledwie 25 centów, ale to wystarczało, bym mógł pograć w Pac-Mana w zajeździe niedaleko naszego domu albo kupić sobie coś w sklepie ze słodyczami. Jestem pewien, że rodzice nie zdawali sobie sprawy z tego, jak pilnie słuchałem ich rozmów podczas tych podróży, które pokonywałem w całkowitym milczeniu, a także jak głęboko w pamięć zapadły mi ich słowa. Choć minęło już tyle lat, nadal pamiętam nazwiska wszystkich tych ludzi próbujących zaszkodzić mojemu tacie, który był pierwszym wiceprezesem banku. Z powodu obsesji dotyczącej czarnej, wiecznej pustki śmierci, która miała mnie w którymś momencie pochłonąć, byłem niezwykle świadomy tego, jak ważny jest sposób wykorzystywania przez nas czasu, jaki możemy spędzić na tym świecie. Zajmowanie się bankowością i podobnymi rzeczami z pewnością nie wyglądało w moich oczach na robienie właściwego użytku z tego czasu. Wiele lat później, gdy tata zapytał mnie, co planuję robić po ukończeniu studiów filozoficznych, powiedziałem mu ze śmiertelną powagą:– Postanowiłem, że nie będę robił żadnej New Hampshire wykorzystałem model stosowany wcześniej w przypadku Złotych Chłopaków i założyłem nową grupę o nazwie „Szalone Amerykańskie Dzieciaki”, która szybko przyciągnęła kolegów jeżdżących ze mną na nartach. W skład tego klubu wchodziło kilka interesujących postaci, w tym pełen energii Tyler Hamilton, który zawsze miał przebiegłe iskierki w oczach i miał później zostać prawą ręką Lance’a Armstronga podczas Tour de France, a także Rob Frost, który – choć niski jak na swój wiek – był bardziej zadziorny niż agresywny pies, a dziś jest filmowcem i operatorem kamery kręcącym zdjęcia na dużej wysokości. Do misji Szalonych Dzieciaków przyłączał się nawet Chris Davenport – dziś jest słynnym narciarzem ekstremalnym, a w tamtych czasach jego niesamowite umiejętności sportowe, niesforność i odwaga sprawiały, że doskonale pasował do naszej wnioski z funkcjonowania Złotych Chłopaków, nauczyłem się tego, że wyczyny nie powinny być nagradzane czymś, co występuje w ograniczonych ilościach, tak więc w przypadku Szalonych Amerykańskich Dzieciaków stworzyłem rangi. Zamiast kapitana, sierżanta, porucznika i innych rang wojskowych wykorzystałem jednak różnych superbohaterów: Spider-Mana, Batmana, Robina, Supermana, Aquamana i Wonder Woman, a gdy skończyli mi się superbohaterowie, dodałem jeszcze Tomka Sawyera i Hucka Finna. Każda z rang została podzielona na stopnie: młodszy, średni i starszy. W zależności od tego, jak niebezpieczna była dana misja, można było awansować o określoną liczbę specjalnością stały się skoki o tyczce przez pokryte lodem rzeki. Używaliśmy do tego bambusowych tyczek; normalnie służyły one do budowania bramek slalomowych, ale my podkradaliśmy je z magazynku naszej drużyny narciarskiej w Wildcat Mountain. Razem z kilkoma najbliższymi pomocnikami – w tym starszym Aquamanem i młodszym Batmanem – nabraliśmy wprawy w skokach o tyczce i pokonywaliśmy w ten sposób rzeczki o szerokości niemal pięciu metrów. Oczywiście wybraliśmy z całego zapasu najsztywniejsze tyczki, przez co pozostałym dzieciakom zostały bambusowe drągi pośledniej jakości; były one cienkie i często łamały się na pół w najgorszym możliwym misja miała podobny przebieg. Razem z jednym z najwyższych rangą Szalonych Dzieciaków znajdowałem miejsce, w którym można byłoby przeskoczyć przez małą rzeczkę płynącą niedaleko Wildcat Base Lodge. Dokonywaliśmy tego z najwyższym trudem, po czym za powtórzenie tego wyczynu oferowaliśmy awans o kilka stopni i razem z wyższymi rangą kumplami wywieraliśmy ogromną presję na dzieciaki znajdujące się niżej w hierarchii.– Zrobisz to z palcem w nosie! – wołałem z przeciwległego brzegu do młodszej Wonder Woman, zacierając już ręce w oczekiwaniu na spektakularną początkujących członków grupy Szalonych Dzieciaków zaliczyło coś, co nazywaliśmy kąpielą Nestea. Pewnego razu jakiś nowicjusz pojawił się na placu boju w butach narciarskich (a nie w śniegowcach, które miała na nogach reszta z nas), po czym próbował wykonać szalenie trudny skok, wymagający wybicia się z pokrytych lodem skał i pokonania najbardziej rwącego fragmentu rzeki. Wiedzieliśmy, że próba zdobycia rangi Spider-Mana bez jakiegokolwiek wcześniejszego treningu jest czystą głupotą, ale kim byliśmy, żeby powstrzymywać chłopaka, który chciał tego spróbować? Skok okazał się kompletnie nieudany, a śmiałek zniknął pod wodą. Wypłynął na powierzchnię nieco dalej w dół biegu rzeki i, jak przystało na porządnego Szalonego Dzieciaka, wdrapał się z powrotem na narciarstwa udawali, że nie zdają sobie sprawy z naszych ponadprogramowych aktywności, ale musieli zauważyć błyskawicznie zmniejszający się zapas bramek narciarskich oraz nasze przekomarzanki dotyczące tego, kto osiągnął jaką rangę. Okazując milczącą akceptację, pozwolili, bym podczas przyjęcia kończącego sezon przyznał własne nagrody Szalonych Amerykańskich Dzieciaków. Każdy z Szalonych Dzieciaków dostał tekturową koronę z Burger Kinga, na której nakleiłem nasze logo – odręcznie narysowane ołówkiem dziecko skaczące o tyczce przez rzekę. Najwyższe rangą dzieciaki otrzymały zabawkowych spadochroniarzy, których zrzuciliśmy potem z Cathedral Ledge, 150-metrowego urwiska w pobliskim North rodziców doceniała mój wkład w kulturę młodzieżową New Hampshire, czyli szerzenie koncepcji w rodzaju „wolność albo śmierć”, aczkolwiek niektórzy uważali, że jestem lekkomyślny i mam zły wpływ na ich pociechy. Przynajmniej jeden z dzieciaków, który po kąpieli Nestea dotarł do domu w stanie bliskim hipotermii, dostał szlaban na dalsze angażowanie się w działania podejmowane przez nasz siedzący za kierownicą naszego kombi widział ze swojego fotela pionową, granitową ścianę, wyraźnie widoczną w przesiece wśród wysokich sosen rosnących u podstawy Cathedral Ledge. Na pierwszym planie tego obrazka stało dwóch piętnastolatków. Jednym z nich byłem ja – jego nadpobudliwy syn, który w przedszkolu zostawał za karę po godzinach, ponieważ gryzł, a do tego nie umiał liczyć, nie radził sobie z alfabetem ani nie potrafił zawiązać sobie mam pojęcia, czy była to kwestia mocno zawiązanych trampek Converse na moich nogach, białej liny ogólnego zastosowania kupionej w sklepie z narzędziami, schludnie sklarowanej i zarzuconej na ramię, czy może tego, że obok mnie stał mój kumpel, Jeff Chapman, jeden z najwyższych rangą Szalonych Dzieciaków, a zarazem mój częsty towarzysz zbrodni – tak czy inaczej, mój tata, który wykazywał się niezwykłym talentem, jeśli chodzi o ignorowanie praktycznie wszystkiego, co miał przed oczami, połapał się, że coś jest na rzeczy.– Hej – zawołał do nas z ręką zwisającą za oknem samochodu – co dokładnie macie zamiar tu robić?– Nic takiego! – odkrzyknąłem. – Nie martw się o nas. Po prostu podjedź za kilka godzin, żeby nas stąd uważnie przyjrzał się całej scenie, po czym dwa razy mocno klepnął od zewnątrz drewniany panel naklejony na drzwiach.– Jasne – stwierdził. – Bawcie się dobrze.*Całą wiedzę na temat wspinaczki skalnej czerpałem z plakatu, który tata powiesił na ścianie w mojej sypialni. Ukazywał mężczyznę z wyrazistą żuchwą, wiszącego na koniuszkach palców na krawędzi przewieszenia, owiniętego wokół pasa cienką liną. Nigdy nie doszedłem do tego, dlaczego tata kupił mi ten plakat; był nudnym bankierem, który lubił aktywności na świeżym powietrzu, chociażby narciarstwo czy piesze wycieczki, ale nie należał do osób przesuwających granice. Nikt nie powiedział mi, że to stary plakat z czasów narodzin tego sportu, nim jeszcze wynaleziono uprzęże i liny rdzeniowe, a ja nie zadawałem żadnych plakat jako jedyną instrukcję postępowania, ustanowiliśmy z Jeffem główną zasadę: prowadzący nie może odpaść. Zdecydowaliśmy jednak, że ten, który będzie szedł jako drugi, powinien mieć zapewnione bezpieczeństwo przez linę trzymaną przez kogoś znajdującego się na górze. W ten sposób tylko jedna osoba musiała ryzykować obranym przez nas celem wspinaczkowym był zarośnięty żleb w środkowej części ściany. Dzięki licznym drzewom i roślinom sprawiał on wrażenie idealnej drogi prowadzącej na szczyt. Przedzieraliśmy się na zmianę przez kruchą skałę i roślinność, a gdy prowadzący wyszedł do góry na całą długość liny, odwiązywał się od niej, owijał ją kilka razy wokół drzewa, po czym wykorzystywał tarcie o korę, by zapewnić bezpieczeństwo drugiemu w zespole. Im wyżej podchodziliśmy, tym bardziej stroma robiła się ściana, aż wreszcie stanęliśmy po dwóch stronach choiny kanadyjskiej wyrastającej z ziemi pośród mchu i zardzewiałych puszek po piwie. Nad nami znajdował się kluczowy wyciąg – pionowa ściana złożona z niezwiązanych bloków skalnych, ułożonych na sobie w sposób przywodzący na myśl mocno powiększoną grę Jeff miał prowadzić ten fragment drogi, ale nie był przekonany, czy ma na to ochotę. Ja zdecydowanie nie chciałem mieć nic wspólnego z tą kruszyzną nad nami, więc zaproponowałem mojemu partnerowi awans o kilka rang w hierarchii Szalonych Dzieciaków. W tamtych czasach byłem już mistrzem w przekonywaniu innych do robienia niebezpiecznych rzeczy, a Jeff nie był w pełni odporny na mój urok osobisty; co więcej, rzadko kiedy oferowałem komukolwiek możliwość zdobycia rangi młodszego Tomka Sawyera. Parę minut później mój partner znajdował się już kilka długości ciała nade mną, trzymając się pokrytej mchem, niestabilnej konstrukcji. Gdy sięgnął nad głowę, by złapać się poziomej rysy, płyta rozmiarów telewizora przesunęła się, zasypując mnie ziemią i gradem kamyków.– Wydaje mi się, że zaraz odpadnę! – zawołał Jeff.– Zaczekaj sekundkę! – odkrzyknąłem, odwiązując się od liny, a następnie wykorzystując ją do tego, by przywiązać się do choiny kanadyjskiej niczym ktoś, kto miał właśnie zostać spalony na obwiązaniu liny kilka razy wokół drzewa zabezpieczyłem końcówkę kilkoma półsztykami, które nauczyłem się wcześniej wiązać metodą prób i błędów. Zadowolony z tego, że nigdzie nie polecę, nawet gdyby mój partner odpadł od ściany, zawołałem do Jeffa coś nieprzyjemnego w rodzaju:– No dobra, teraz możesz już odpadać!Jeff spojrzał w dół między nogi i zobaczył, że jestem przywiązany do drzewa. Dwie rzeczy były jasne: w razie odpadnięcia czekała go śmierć (w najlepszym wypadku wyszedłby z tego porządnie pokiereszowany), podczas gdy mnie nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Coś w tej sytuacji najwyraźniej naruszało nasz kodeks honorowy, a niesprawiedliwość związana z tym, że ja wcale się nie połamię i nie będę krwawił razem z kumplem u podstawy ściany, skłoniła Jeffa do zapanowania nad emocjami i zejścia ścianą aż do miejsca, w którym się schodziliśmy żlebem, wciąż marząc o dotarciu na szczyt urwiska, zauważyłem poziomy zachód, który pozwalał wytrawersować na główną ścianę. Podążyliśmy za tą formacją, wspinając się w bok i przedzierając się przez roślinność, aż dotarliśmy do niewielkiej półki położonej jakieś 60 metrów nad ziemią. Z każdej strony otaczały ją imponujące ściany gładkiego granitu. Nadal związani naszym sznurem do bielizny (każdy z nas miał przerzuconych przez ramię kilka dodatkowych zwojów), usiedliśmy obok siebie, podziwiając z góry dolinę znajdującą się daleko pod nami. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Szalone Amerykańskie Dzieciaki wzniosły się właśnie na nowy poziom i czuliśmy się z tym zadumy wyrwał nas metaliczny brzęk; po kilku sekundach na krawędzi pod naszymi stopami pojawiła się dłoń. Za moment w ślad za nią pokazał się mężczyzna, który wciągnął się na naszą półkę. Nastąpiła pełna niedowierzania chwila, podczas której uważnie przyglądaliśmy się sobie nawzajem. Wspinacz miał przypuszczalnie dwadzieścia kilka lat, nosił brodę i miał stwardniałą skórę na palcach oraz muskularne ręce zbudowane z samych mięśni i ścięgien. Przyglądałem się jego kolekcji supernowoczesnych gadżetów wiszących na karabinkach przyczepionych do pasa przerzuconego przez ramię. Jego lina – w przeciwieństwie do naszej, która składała się z trzech nierównych włókien – miała gładki oplot pokryty indiańskim wzorem złożonym z żółtych i czarnych figur geometrycznych.– O kurczę, macie fajny sprzęt – odezwałem mężczyzna spojrzał na nas z wyrazem zaskoczenia na twarzy, po czym odparł coś w stylu:– Jak u licha dwóch takich pajaców zdołało tu dotrzeć?Obaj z Jeffem zeszliśmy mu z drogi i obserwowaliśmy z wytężoną uwagą, jak dopiął się do spitów w ścianie przy użyciu kilku karabinków, które wcześniej wisiały przy jego uprzęży.– Następnym razem powinniśmy się zaopatrzyć w coś takiego – powiedziałem do partner wspinacza dotarł na półkę i zobaczył nas siedzących obok jego przyjaciela, był równie zdumiony. Żaden z nich nie marnował jednak czasu – przeciągnęli swoje liny przez ringi w ścianie, po czym przygotowali się do czegoś, co miało się okazać zjazdem. Pilnie obserwowałem każdy ich ruch, licząc w głębi ducha na to, że nasi nowi przyjaciele doradzą nam coś, jeśli chodzi o pokonanie drogi na dół – albo (jeszcze lepiej) pomogą nam dotrzeć na ziemię. Zjazd na linie wydawał się świetnym rozwiązaniem, ale gdy obserwowałem, jak wykorzystują swój sprzęt, stało się oczywiste, że bez uprzęży, karabinków i tych wymyślnych przyrządów w kształcie cyfry osiem, przez które przepuszczali teraz swoje liny, cała ta operacja będzie szalenie trudna. Marzyłem, by przynajmniej nas pochwalili, potwierdzając tym samym, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej wspinacze podeszli do naszego losu z taką samą nonszalancją, jaką okazał tego ranka mój ojciec: zeszli za krawędź i ruszyli w dół stromą, gładką ścianą skalną znajdującą się poniżej. Zjechali na linach, zostawiając na półce dwójkę dzieciaków, które miały sobie same poradzić ze znalezieniem drogi na zjechali do podstawy ściany, ściągnęli liny ze stanowiska nad naszymi głowami. W tej sytuacji przeciągnęliśmy przez ringi naszą linę do suszenia bielizny, naśladując to, co właśnie zobaczyliśmy. Ponieważ nie mieliśmy żadnego sprzętu oprócz liny, jedynym rozwiązaniem był zjazd w stylu Batmana, czyli schodzenie po linie trzymanej gołymi rękami. Ta metoda sprawdzała się w moim przypadku do momentu, w którym dotarłem do końca liny i odkryłem, że wiszę pośrodku gładkiej ściany, a do ziemi nadal mam jakieś 30 metrów. Na całe szczęście, odpychając się nogami od ściany, zdołałem wykonać wahadło i dostać się do żlebu. Jeff podążył moimi śladami, a z miejsca, w którym się znaleźliśmy, zdołaliśmy już łatwo zejść na byłem wspinaczem, co oznaczało, że nadszedł czas, by zacząć zdobywać wiedzę. Z ekscytacją odkryłem, że zbiory Biblioteki Publicznej w Wellesley zawierają cały dział poświęcony wspinaniu i działalności górskiej. Od dziecka szperałem w zasobach tej biblioteki i przez wszystkie te lata miałem taki skarb pod samym nosem. W katalogu znajdowały się: The Vertical World of Yosemite Galena Rowella, Góry: wolność i przygoda opublikowana przez klub The Mountaineers, Climbing Ice Yvona Chouinarda, Biały pająk Heinricha Harrera, Blank on the Map Erica Shiptona, Annapurna Maurice’a Herzoga oraz Lśniąca góra Petera Boardmana. Wypożyczyłem je wszystkie, a następnie chciwie pochłonąłem w krótkich odstępach czasu. Te książki (wraz z innymi dziełami) otworzyły mi oczy na nieznany dotychczas świat przygód rozgrywających się na dużej wysokości, a także okres nazywany przez autorów „złotym wiekiem” wspinaczki i eksploracji. Z tego, co czytałem, złoty wiek był okresem, kiedy na mapie wciąż znajdowały się białe plamy, wszystkie wielkie szczyty tego świata pozostawały niezdobyte, a każda osoba, która potrafiła się wykazać odwagą, determinacją i wytrwałością, mogła zatknąć flagę w takim miejscu na naszej planecie, do którego nie dotarł wcześniej żaden inny w Lśniącej górze zawierała zdjęcie brodatego Joego Taskera wiszącego w hamaku zainstalowanym na zamarzniętej pionowej ścianie białego himalajskiego granitu. Góra nosiła nazwę Changabang, a w dole, w budzącej zawroty głowy odległości kilkuset metrów, widoczny był lodowiec. Przyglądałem się tej fotografii przez wiele dni, aż wreszcie byłem w stanie niemalże poczuć chłód granitu na moich plecach, nylon uciskający barki oraz zimny wiatr pokrywający szronem moją twarz. Dużo bardziej niż sam szczyt kusiła mnie wizja biwakowania, czyli ta część tych niesamowitych przejść, kiedy człowiek ma okazję się zrelaksować, a przy odrobinie szczęścia może też zjeść przyzwoity posiłek i ukryć się w ciepłym wnętrzu śpiwora, ciesząc się komfortem i bezpieczeństwem wśród rozrzedzonego powietrza, mrozu, a także zimnego świata skały i z gór, Trango Tower, wyróżniała się na tle całej reszty niczym latarnia morska. Po raz pierwszy zobaczyłem ten niesamowity szczyt, gdy siedziałem w kabinie na zapleczu biblioteki. Ta emanująca lekkością wieża wznosząca się wśród mgieł doskonale wpisywała się w moją wizję tego, jak powinna prezentować się góra. Pewnego dnia...Chociaż moi nowi bohaterowie nie mówili tego wprost, wiedziałem, że złoty wiek wspinaczki górskiej był najwspanialszym okresem w historii ludzkości. Niestety, ten czas mnie ominął. Teraz jednak jako nadpobudliwy dzieciak szukałem desperacko czegoś, co mogłoby nadać sens i kierunek mojemu życiu. Dopiero co odkryłem bohaterów, którzy mogliby mi wskazać drogę, a oni już kładli kres moim marzeniom dotyczącym wielkich dokonań. Dlaczego nie przyszedłem na świat o jedno pokolenie wcześniej?Przez jakiś tydzień dąsałem się z tego powodu, dopóki nie przyszła mi do głowy pewna myśl: a co, jeśli złoty wiek nie dobiegł jeszcze końca? Co, jeśli na mapach nadal są słabo zbadane białe plamy, których nikt nie wypełnił? Co, jeśli mógłbym znaleźć jakąś górę, o której nikt nigdy nie słyszał – szczyt, który przegapili moi bohaterowie?Tak oto w pachnącej stęchlizną czytelni lokalnej biblioteki określiłem wyraźnie ścieżkę, którą miałem zamiar do zakupu pełnej wersji książkiPrzypisy[1] „Żywiec” i „żywcowanie” to określenia w polskim żargonie wspinaczkowym, będące odpowiednikami angielskich „free solo climb” i „free solo climbing” (skrótowo: „free soloing”), czyli wspinaczki bez jakiejkolwiek asekuracji. W książce używamy polskich określeń.[2] W rzeczywistości odnotowano co najmniej jedno takie przejście. W 2014 roku Brytyjczyk Pete Whittaker przeszedł drogę Freerider w stylu flash, który zakłada pokonanie wszystkich wyciągów bez odpadnięcia. Prawdopodobnie także niektórych powtórzeń w stylu red point dokonano bez odpadnięć (przyp. red.).
Alex Honnold is a professional rock climber whose audacious free-solo ascents of America’s biggest cliffs have made him one of the most recognized and followed climbers in the world. A gifted but hard-working athlete, Honnold is distinguished for his uncanny ability to control his fear while scaling cliffs of dizzyingly heights without a rope

Wejście trwało 3 godziny i 56 minut, trasa, którą pokonał jest jedna z najniebezpieczniejszych na świecie. Wspinacz przed atakiem spędził noc w swoim vanie przerobionym na mobilną bazę. Honnold uprawia wspinaczkę w stylu „free solo” czyli bez użycia lin. Towarzyszyła mu ekipa National Geographic, która dokumentowała jego wyczyn fotograficznie i filmowo. Trasa o nazwie Freerider to linia o długości 1000 metrów, zawierająca 33 wyciągi. Śmiałek ma dopiero 31 lat, jednak jego wyczyn podziwiają wspinacze z całego świata. Czytaj więcej na:

Toggle navigation. Mountains; Routes; Images; Trip Reports; Forum; What's New; People; Areas & Ranges; Articles

Matius Gerardo Griek Dlaczego: To jest bardziej skuteczne dla twojego rdzenia niż martwy ciąg z tradycyjną sztangą.] Zrób to Dobrze: Stań w sześciokątnym barze, rozstaw stóp na szerokość barków, trzymaj plecy wyprostowane, zginaj kolana, popychaj biodra do tyłu i podnoś sztangę za rączki, utrzymuj plecy na płasko i pchnij Wstań, rozłóż rdzeń i powoli przynieś rózgę z powrotem na ziemię. Krok 3: Tureckie Getup z Kettlebell Matius Gerardo Griek Dlaczego: To tworzy dobrze zaokrągloną siłę działania. Zrób to dobrze: Połóż się na podłodze, kettlebell w lewej ręce, zgięty lewe kolano. Popchnij kettlebell bezpośrednio na ramię, gdy jesteś jeszcze na podłodze, idąc dalej – Kettlebell Overhead i Core Core – przez cały czas – aż znajdziesz się w pozycji stojącej. Powtórz to po drugiej stronie. Uruchom maraton jak światowy łamacz rekordów Eliud Kipchoge, 34, nie " "Break two" w 2017 roku, kiedy on i Nike testowali, czy można ukończyć maraton w ciągu dwóch godzin. Nie przeszkodziło mu to jednak w biciu rekordu świata w Berlinie w 2018 roku o 2:01:39. Jego filozofia może nawet pomóc śmiertelnikom w osiągnięciu PR. Biegnij przez Lows Dobra wiadomość: Nawet Kipchoge ma dni, kiedy nie chce biec. Złe wieści: i tak wychodzi. Powinieneś. "[Eventually,] Jeśli będę dalej biegać, ciało odpowie" – mówi. "Nie możesz zniechęcić się złymi dniami." Maraton jest jak życie, mówi. Trudne czasy sprawiają, że wypłata jest warta tyle. Bądź sumienny Kipchoge zapisuje każde ze swoich treningów w zeszycie. To jak księgowość w banku, który śledzi wszystko, co inwestuje. "Kiedy wyścig boli, myślę o moim wspaniałym treningu i treningu" – mówi. Myśląc o kwocie gotówki w banku, zawsze dokładnie wie, ile musi wydać. Jeśli zrobisz to samo, on powie: "Wszystko będzie dobrze – zaufaj mi." Nie bój się zawodzić "Najlepsza lekcja, której sportowiec może uczyć się na porażce, to porażka To nie jest samobójstwo ", mówi Kipchoge. Zamiast tego wskazuje, że przesuwasz swoje granice. Dla niego porażka jest nieodłączną częścią biegu – i tak, nie miał tak chwalebnych momentów porażki, jak gdyby nie mógł stworzyć Kenijskiej ekipy olimpijskiej w 2012 roku. "Jeśli zawodnik nie trafia w cel, nigdy nie pozwól mu go zniechęcić. Zawsze jest następny dzień. Obudź się i kontynuuj. Szybsze bieganie z dowolnej odległości Getty Images Westend61 Elitarny klub Mammoth Track w Mammoth Lakes (Kalifornia) wyprodukował wspaniałe gwiazdy takie jak Meb Keflezighi i Ryan Hall. Główny trener Andrew Kastor mówi, że te zestawy Speedwork, które działają mniej niż raz w tygodniu, mogą być odpowiednie dla zwykłych biegaczy. Dystans: 5K [19659004] Trening: 8 x 400 metrów na kilometrze na kilometr. Dlaczego to działa: W przypadku tej odległości musisz być w stanie przejść tuż powyżej progu beztlenowego. Powiedział, że powinieneś być w stanie zrobić to niewiele więcej niż kilka słów naraz. Aby wyszkolić ten system, musisz wykonać krótki, ciężki wysiłek, taki jak te 400-metrowe powtórzenia (to jest okrążenie toru). Zrób to dobrze: Rozgrzej się z 15 minutami łatwego biegania i spędź minutę odpoczynku między każdym okrążeniem (ale nie więcej). Dystans: 10K Trening: 12 x 400 metrów w tempie wyścigowym 5K. Dlaczego to działa: 10K przebiega tuż przy twoim progu beztlenowym, co oznacza tempo, które możesz utrzymać przez 45 minut (ale jest to umiarkowanie niewygodne). Bieganie z prędkością 5K pomaga podnieść wydolność tlenową; Jeśli wykonasz więcej powtórzeń niż 5k biegaczy, twoja mentalna wytrzymałość wzrosła. Zrób to dobrze: Rozgrzewka przez co najmniej 15 minut. Pomiędzy rundami odpoczywacie w stosunku 1: 1. Więc jeśli zrobisz rundę w 90 sekund, odzyskaj 90 sekund. Michael Reaves odległość: półmaraton Trening: 8×800 metrów w jednym Tempo poniżej 10 km Dlaczego to działa : "Półmaraton jest poniżej tempa beztlenowego, więc jest wygodniejszy i łatwiejszy w obsłudze, ale trzeba pokonać dwukrotnie więcej dystansu", mówi Kastor, więc Twoja prędkość musi być nieco wolniejsza, ale więcej kilometrów ogólnie, aby zwiększyć wytrzymałość. Zrób to dobrze: Po 15-minutowym rozgrzewce zatrzymujesz się na 2 do 2 ½ minut między każdą przerwą, ale już nie: "W przeciwnym razie serce zwalnia bardzo mocno. " Dystans: Maraton Trening: 5 x 1 mila przy prędkości 10 km. Dlaczego to działa: " At Maratony, zmieniam zasadę 80/20 na 90/10 ", mówi Kastor – innymi słowy Twoja szybka praca jest stosunkowo niewielką częścią twojego treningu. Zrób to dobrze: Rozgrzej się dokładnie i nie spoczywaj więcej niż 2 ½ minuty między powtórzeniami. Dodatkowo, jeśli nie czujesz prędkości dnia, możesz zrezygnować, ale nadal musisz wymienić swoje mile. Jeśli to maraton, "głośność jest ważna". Source link

艾力克斯·霍諾德. 亞歴山大·「艾力克斯」·霍諾德 (英語: Alexander "Alex" Honnold ,1985年8月17日 — )是一位 美國 野外 攀岩 者,曾因在國家公園的 大岩壁 上的 獨攀 而聞名。. 他是第一個也是唯一一個在 優勝美地國家公園 獨攀 酋長岩 的人 [1] ,並且擁有最快 Alexander J. Honnold es un escalador de montaña famoso por su estilo de escalada 'solitario libre'. Este estadounidense ha alcanzado numerosos récords en esta práctica, incluso ha sido protagonista de un documental premiado con un Óscar. Si quieres conocer un poco más acerca de esta interesante figura del mundo de la escalada, sigue leyendo porque te contamos todo lo que necesitas saber sobre Alex Honnold. 1. ¿Cuándo y dónde nació Alex Honnold? Alex Honnold nació el 17 de agosto de 1985 en Sacramento, California. Es hijo de Dierdre Wolownick y de Charles Honnold. Su madre, Dierdre comenzó a escalar a los 58 años tras pedirle a su hijo que le enseñara. Y su padre Charles, padecía el Síndrome de Asperger, motivo por el cual se especula que sufre el también. 2. Empezó a escalar desde muy niño. Honnold se inició en la escalada desde muy pequeño. Con solo 11 años, este escalador se introdujo en el deporte al que se dedicaría más tarde de forma profesional. Aunque cuando tenía 18 años se encontraba en la Universidad de California en Berkeley estudiando una ingeniería, decidió abandonar esta etapa para centrarse por completo en su verdadera pasión: la escalada. 3 ¿Sabías que cuando era adolescente, Honnold recorría 110 km en bicicleta cada semana? Tal y como el escalador ha contado en alguna ocasión, cuando era un adolescente iba en bicicleta desde su casa al sitio donde practicaba escalada. Debía acudir cinco días a la semana por lo que los recorridos semanales siempre eran bastante largos. Además de darle independencia, esta rutina lo ayudó a ganar mucha resistencia que luego le sería bastante útil para lograr los récords que ha ido consiguiendo. 4. ¿Sabías que Alex Honnold ganó un Óscar? En 2019, Alex Honnold consiguió ganar un Óscar gracias a ‘Free Solo’, el documental que grabaron los directores Jimmy Chin y Chai Vasarhelyi. En esta cinta, quedó filmado el ascenso del escalador a ‘El Capitán’, el muro más famoso y duro del parque ‘Yosemite’, pero esta vez sin cuerda, es decir sin nada con lo que sujetarse. Este documental narra la ascensión más famosa de la escalada, en la que Honnold estuvo pensando y planificándola durante 10 años. A pesar de que es algo que ya se sabía, este documental y su posterior premio hizo que Honnold se convirtiera en el mejor escalador de la historia hasta ese momento. 5. ¿Sabes que en el momento del rodaje de su documental y durante gran parte de su vida, Honnold ha vivido en una furgoneta? Para este experimentado escalador, la libertad siempre ha sido fundamental. Es por eso, que durante algunas temporadas, incluyendo cuando se encontraba rodando ‘Free Solo’, Honnold ha vivido en su furgoneta que como él mismo ha explicado, no gasta más de 1000 dólares al mes y le ha permitido estar en continuo movimiento para visitar otras zonas que escalar. 6. ¿Conoces cuál fue la rutina de entrenamiento que Honnold siguió para prepararse de cara a su ascenso más famoso? Para prepararse para subir a ‘El Capitán’ sin cuerda, Alex Honnold siguió una dura rutina de entrenamiento. Al subir sin cuerda, este escalador necesitaba mucha fuerza en los dedos para poder sujetarse bien, y por eso mismo cada día dedicaba 90 minutos a mantenerse colgado de su furgoneta haciendo uso únicamente de sus manos. Además, también viajó a diferentes sitios como el Alto Atlas Marroquí para entrenarse. 7. ¿En qué causas sociales está interesado este reconocido escalador? Alex Honnold, además de ser un reputado escalador, también está interesado en diferentes causas sociales y medioambientales. En 2012, Honnold creó la ‘Honnold Foundation’ que tenía como objetivo facilitar el acceso a la electricidad y a la energía solar a las personas más desfavorecidas de todo el mundo a la vez que se reduce el impacto ambiental de estas energías. A pesar de que en un principio era el propio Honnold el que subvencionaba esta fundación, gracias a la fama que ganó con su documental, han sido muchos los que han querido contribuir. Desde empresas muy conocidas hasta personas anónimas se han sumado a esta causa. 8. ¿Cuál es la cualidad que más valora Alex Honnold? Honnold ha asegurado que muchas veces tener paciencia es la clave para conseguir el éxito. Según él, muchos de los récords que ha logrado ha sido gracias precisamente a la paciencia que ha tenido y a no venirse abajo cuando la situación se volvía más complicada. Uno de los mejores ejemplos es cuando junto a su madre escaló ‘El Capitán’, tardaron 13 horas en subir y seis en bajar, a pesar de que él solo tarda una hora en descender. Aseguró que: “Lo más difícil fue ser paciente. Esperar”, refiriéndose a la diferencia de ritmo que llevaban ambos, sin embargo lo lograron y su madre se convirtió en la mujer de más edad en subir esta montaña. 9. ¿Crees que la muerte representa un miedo para Alex Honnold? Observando los grandes logros que Alex Honnold ha conseguido, no es de extrañar que muchos piensen que es un superhéroe o que no le tiene ningún miedo a la muerte. Sin embargo, cuando el escalador ha hablado sobre esto, ha asegurado que como es normal y lógico, sí le tiene miedo a la muerte y que vivir está entre sus prioridades, pero que sin embargo se comporta de la forma en que lo hace porque “creo que simplemente acepto que moriré en algún momento. Quiero vivir de una manera determinada lo cual requiere tomar mayores riesgos.” 10. ¿Sabes cuál es el apodo con el que sus amigos más cercanos se refieren a Alex Honnold? Alex ‘No Big Deal’ (Alex ‘no es para tanto’) es el apodo con el que sus seres más allegados se dirigen al escalador. Según él mismo ha contado en diferentes entrevistas, este apodo se debe a las frecuentes veces que Honnold resta importancia a sus logros. Sin embargo, el deportista se justifica asegurando que hay cosas que siempre han sido fáciles para él y que por eso no le atribuye la importancia que los demás le dan. Alex Honnold ha logrado convertirse en el mejor del mundo en su campo y hacerse con victorias que jamás se habrían soñado. ‘El capitán’ sin duda supuso un punto de inflexión en su vida, no solo por hacerse más conocido y ganar un Óscar, sino también por superarse a sí mismo e ir en busca de nuevos retos, emociones y récords que lo eleven una vez más a la categoría de valiente y luchador. Meanwhile, Honnold and Wright speed round 13 different spires over the course of the two-week trip, while Pfaff introduces Cummins to expedition climbing on the 8,700 foot Holtanna. La escalada es un deporte que nunca ha destacado por su popularidad y ha sido minoritario y poco mediático, pero que, durante los últimos años ha crecido exponencialmente, y nombres como Alex Megos o Chris Sharma cada vez se escuchan con más frecuencia. En el post de hoy vamos a hablar de dos leyendas contemporáneas de la escalada: Alex Honnold y Adam Ondra. Cada uno tiene un concepto muy característico y que contrasta mucho con el del otro, pero ambos han conseguido lo que nadie ha logrado antes, han hecho historia en el mundo de la escalada y han favorecido que este deporte que practicaban solamente unos pocos, se haya extendido masivamente y haya generado tanto impacto entre los jóvenes de todo el mundo. ¿Quién es Alex Honnold? Alex Honnold es uno de los escaladores más famosos de la historia. Nació en la cuidad californiana de Sacramento en 1985. Su pasión por la escalada ya se consolidó cuando tenía 11 años y hoy ese amor por ascender al cielo usando como transporte sus manos y sus piernas, y las rocas y las montañas como canales, ha cruzado todas las fronteras del planeta y se ha contagiado entre millones de personas que han empezado a practicar este deporte de manera generalizada. Honnold vive de una manera humilde y consciente; su casa es una caravana, no come carne, entrena a diario y le agobia la multitud. Durante su adolescencia participó en numerosos campeonatos, pero poco a poco se fue alejando de contemplar la escalada como un enfrentamiento entre otros deportistas y se acercó a ella entendiéndola como un medio para acercarse a la naturaleza, a sí mismo, y como una manera de ser un poco más libre. Alex Honnold es mundialmente conocido por sus escaladas “free solo”, o ascensiones de solo integral, es decir, que escala de manera completamente libre, sin agarres ni cuerdas ni un compañero. La mayoría de los escaladores free solo han perdido la vida en el intento, pero Hannold intenta hacer ver que algo tan difícil y complicado parezca sencillo de conseguir. En 2012 se dio a conocer entre los amantes del deporte al aire libre y entre todos los que somos capaces de reconocer el esfuerzo y valorar las aptitudes ajenas, cuando escaló La Nariz del Capitán, en el parque nacional de Yosemite, en California, en tiempo récord, sin cuerdas ni sujeciones más allá que sus dedos entre los surcos de la roca y su cuerpo pegado a la pared de la montaña. Antes de esta, Alex ascendió en solitario por la pared de la montaña Moonlight Buttres y por Half Dome, en Yosemite. Las personas que no conocen mucho sobre escalada pueden pensar que el atleta lo tiene todo bajo control y que está completamente a salvo, pero aquellos que entendemos y sabemos exactamente lo que hace Hannold, sentimos una mezcla de miedo, angustia y admiración. Tras casi diez años planteándose y estableciendo el sueño y el deseo de escalar El Capitán, una pared de casi mil metros de granito del Parque Nacional de Yosemite, en 2017 lo hizo realidad. Esta está considerada como una de las hazañas más grandiosas de la historia. El Capitán es la pared más imponente de la Tierra y una meca para los amantes de la escalada. Honnold estudió durante meses el recorrido que haría para subir la gran pared, hacia exploraciones con cuerdas para estudiar el terreno y practicar cómo sería exactamente cada movimiento de su cuerpo cuando llegase el día real de la ascensión. Su ascenso esta pared fue filmada por El National Geographic y trasladada a la gran pantalla. La producción ganó el Oscar al mejor documental en 2019. ¿Quién es Adam Ondra? Adam Ondra es uno de los mejores escaladores del mundo. Nació en la ciudad de Brno, en Chequia, y ha revolucionado el mundo de la escalada consiguiendo superar las barreras de lo imposible en más de una ocasión. Ondra creció en el seno de una familia de escaladores, por lo que con dos años ya empezó a trepar y subir por las paredes de cada montaña que veía. Para él, escalar siempre ha sido algo natural. Con 7 años ya superaba líneas de nivel 7B. No ha dejado se ha saltado ningún entreno desde que tenía esa edad. Adam vive en una casa en la que podemos ver agarres y simulaciones de rocódromos en las paredes, incluso un rocódromo propiamente dicho que el escalador diseñó en una de las habitaciones de su casa, y modifica cuando es necesario, en función de las cadenas que esté realizando para imitar los surcos y formas de las rocas. Actualmente se encuentra probando una de las cadenas más difíciles que existen y que solo han logrado 4 escaladores antes que él. Esta es la Pared Perfecto Mundo, que se encuentra en Cataluña, en Racó de la Finestra. Ha superado todas las líneas 9b que existen menos esta. De momento. En 2017 Adam Ondra consiguió pasar a la historia cuando logró cruzar la vía más dura y complicada del mundo, a la que se bautizó con el nombre de Silence y se le otorgó un nivel de dificultad nunca nombrado; el 9C. Ondra pasó dos años planteándose cumplir este reto y 15 semanas practicando en la roca hasta que consiguió finalizar el recorrido. Su rutina lleva siendo, desde hace 24 años, entrenar cinco horas diarias durante seis días a la semana. Es casi obsesivo con el entrenamiento y no le vale hacerlo todo bien: Quiere alcanzar la perfección; para ello, además de contar con un entrenador y un equipo de especialistas a su alrededor, se informa y acude a especialistas del cuerpo humano que le aconsejan sobre cómo sacar el máximo partido a sus músculos y a sus articulaciones para hacer cien por cien eficaz su ejercicio. Además de trazar y practicar nuevas rutas cada día, dar todo en cada movimiento de cada entrenamiento y tener una capacidad de sacrificio y esfuerzo tan grande, Adam da mucha importancia a los procesos psicológicos y a la evolución mental que se desarrolla según avanza la práctica de la escalada. Cree que es imposible avanzar si el progreso técnico no viene acompañado del mental. Ondra está actualmente preparándose para los Juegos Olímpicos, aunque no disfruta del todo de la organización y la dinámica de estos, pero le gusta competir y compararse con los demás. Además de ganar, por su puesto. Pero también piensa en la escalada como en un estilo de vida que le da libertad. Verse colgado de la montaña, a 60 metros, donde casi nadie puede acceder, le relaja y le aporta felicidad. ¿Son realmente tan distintos Adam Ondra y Alex Honnold? En mayo de 2020 Adam Ondra y Alex Honnold mantuvieron una conversación vía online, cada uno desde su lugar de residencia, que fue publicada a finales de marzo de 2021. Durante esta charla de casi media hora, se puede observar, que, a pesar de tener un estilo completamente contrario en cuanto a la técnica de escalada, y no compartir demasiados rituales en cuanto a este deporte, estos dos atletas no son tan distintos entre ellos. Cuando se conocieron, en un gimnasio en Bratislava, Honnold comenzó a saludar a los niños y a hacerse fotos con ellos, pues era el trabajo que iban a hacer durante unas horas en el espacio, y Ondra, por su parte, comenzó a entrenar como si le fuese la vida en ello, olvidando el gimnasio, a su compañero y a los niños. La escalada es el todo de ambos, pero cada uno la vive de una manera diferente. Adam necesita dar el cien por cien en cada entrenamiento, ponerse nuevos retos constantemente, ser el mejor y competir. Esforzarse al máximo y jugar con el riesgo le divierte y le motiva. Siempre quiere hacerlo lo mejor que puede, aunque sea entrenando, si no, no está satisfecho. Le inspiran las vías difíciles y no suele hacer “big walls”. Sus movimientos son muy precisos y rápidos. Por su parte, Honnold, que también lleva la mayor parte de su vida escalando, entiende este deporte como un momento de desconexión, no le hace falta dar el cien por cien de su esfuerzo si no es necesario. Disfruta cada movimiento que hace escalando, y lo medita antes de realizarlo. Es reflexivo y no tiene prisa por ser el primero en llegar a la cima. Ondra afirma que está muy centrado en las competiciones y en escalar en roca, y que además se está preparando para los Juegos Olímpicos de 2022. Alex, por su parte, no tiene ningún interés en competir y sus días transcurren mientras va a escalar con su mujer y su amigo y referente Tommy. No cree que pueda escalar mucho mejor ni más duro. Pese a no tener muchos puntos en común, ambos coinciden en su amor por la escalada y en lo que subir por la pared de una roca significa para ellos: Libertad, tranquilidad, poder. A los dos parece gustarles hacer fáciles cosas realmente complicadas, y esto puede ser porque parecen positivos y optimistas. Ambos se admiran mutuamente y respetan las ideas y la elección de vida que ha hecho el otro. ¿Con quién de los dos escaladores crees que tienes más cosas en común? ¿Eres competitivo, autoexigente y te entregas por completo cuando haces lo que te apasiona, o te tomas la vida con más calma, aunque sin descanso ni carente de esfuerzo y logras tus objetivos con la misma eficacia, pero sin tanto sufrimiento? Esperamos que conocer más a estos dos escaladores os haya motivado a saber más sobre este nuevo mundo deportivo, que está cada vez más a la orden del día, y que os animéis a vivir la experiencia de encontraros pegados a la pared de una montaña rodeados de la naturaleza en estado puro. In this episode of FUEL, we head to new heights following professional rock climber Alex Honnold, whose jaw-dropping, free-solo climbs (no ropes) have cement

Przypadek Alexa Honnolda jest sam w sobie jednym z epizodów neurobiologii bardziej enigmatyczny. On jest wyjątkiem od reguły. Jedną z obaw, z którą wszyscy przychodzimy na świat, jest strach przed upadkiem. Dlatego nawet noworodki odczuwają szok, jeśli czują, że są wrzucane w pustkę. To instynktowny strach. Pochodzi z nami w pakiecie genetycznym. Upadki narażają naszą integralność i nasze życie. Dlatego biologia interweniuje i stawia strach jako ostrzeżenie przed ryzykiem upadku. Właśnie dziwne jest to, że Alex Honnold nie doświadcza strachu upaść. Jest 32-letnim wspinaczem, urodzonym w Stanach Zjednoczonych. Stał się sławny, ponieważ wspina się bez żadnej ochrony i bezpieczeństwa. W rzeczywistości skala sama. Ci, którzy praktykują tę praktykę, wiedzą, że samo to czyni ich w skrajnej podatności. To prawie samobójcze. Jednak dla Alexa Honnolda jest to najbardziej normalna rzecz na świecie. Kiedy wspina się po skalnej ścianie, bez pomocy innych niż ręce, czuje, że ma kawę. Nie doświadcza żadnego strachu ani nerwowości. To doprowadziło do jego mózgu poza badane przez neurologów. „Nie bójcie się więzienia, ubóstwa ani śmierci. Strach strach„. -Giacomo Leopardi- To jest Alex Honnold Każda wspinaczka Alex Honnold to wyzwanie dla śmierci. Lubi powierzchnie prawie pionowe. Ubrany jest w podstawową odzież sportową. Ma tylko talię wypełnioną magnezem w talii, aby pocierać ręce, gdy zmokną. Wspina się wyłącznie za pomocą rąk i stóp. Honnold ma już kilka rekordów świat. Jego modalność to solo wspinaczkowe. On nie jest jedynym, który to robi, ale jest jedynym, który robi to na dużych wysokościach, z wysokim poziomem trudności. Jego wygląd jest taki jak u normalnego chłopca. W każdym razie coś niezgrabnego. Jego postawa odzwierciedla to, że nie czuje się inny ani wyjątkowy. Bardzo się śmieje i jest bardzo spokojny. Wie, że działalność, którą wykonuje, jest niebezpieczna. Kilku jego przyjaciół zginęło, próbując się wspinać jak ci, których robi. Zapytany, czy nie czuje strachu, mówi, że po prostu zaakceptował ideę śmierci lepiej niż inni. Jego matka mówi, że był trudnym dzieckiem do wychowania, ale zaprzecza. Od bardzo małych wspinaczy wszędzie. W wieku 10 lat zaczął ćwiczyć w ścianie wspinaczkowej. Potem zaczął robić małe wycieczki do skał. Od 19 roku życia opuścił wszystko i zaczął wspinać się na pełny etat. Żyj w furgonetce i utrzymuj, że masz minimalistyczną etykę. Mózg Alexa Honnolda Wyczyny tego młodego człowieka przyciągały tak wiele uwagi, że grupa naukowców postanowiła zbadać jego mózg. Wszystko zaczęło się, gdy neurolog Jane E. Joseph usłyszała zeznania Alexa Honnolda. Za to, co policzyła i jak to zrobiła, pomyślała, że ​​może coś jest nie tak z jej mózgiem. Szczególnie w jego ciele migdałowatym. To „centrum strachu” w mózgu. Wydział Medycyny na Uniwersytecie Południowej Karoliny postanowił zbadać mózg Alexa Honnolda. „Skanowali” mózg za pomocą rezonansu magnetycznego. Pierwszą rzeczą, jaką zrobili naukowcy, było sprawdzenie, czy chłopiec ma migdałek i czy nie ma obrażeń. Następną rzeczą było przedstawienie mu serii niezwykle potężnych obrazów i ocena jego reakcji. Potem zdali sobie sprawę, że ciało migdałowate Honnolda praktycznie nie zostało aktywowane. Nawet się nie wzdrygnął. Jakby przedstawione mu sytuacje zagrożenia nie miały na niego emocjonalnego wpływu. Ciekawa panorama Naukowcy mogli sprawdzić, czy rzeczywiście Alex Honnold w zasadzie nie boi się. Jednak wnioski te skłoniły ich do sformułowania kilku interesujących hipotez. Według twoich ocen, jest prawdopodobne, że mózg Alexa tak bardzo przystosował się do wspinania bez wsparcia, że ​​przyzwyczaił się do tych bodźców. Dlatego to, co dla innych jest środowiskiem ryzyka, jest dla niego całkowicie normalną sytuacją. Ten wniosek otwiera nowe możliwości badań wokół strachu. Zasadniczo postawiono tezę, że habituacja jest sposobem na wyeliminowanie strachu. Jeśli ktoś jest stopniowo i systematycznie narażony na niebezpieczny bodziec, może skończyć z poczuciem całkowitej nieszkodliwości.. Jeśli tak, alternatywy w terapiach w leczeniu lęków zostałyby znacznie rozszerzone. Nie bój się strachu, zmień go. Strach nie oznacza ucieczki. Wręcz przeciwnie: jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest spojrzenie w twarz i ufanie, że jesteśmy w stanie go pokonać. Czytaj więcej ”

YOSEMITE, Calif. - Dierdre Wolownick, the mother of renowned rock climber Alex Honnold, turned 70 in September, and to commemorate her birthday, she proved once again that age would not deter her Alex Honnoldamerykański wspinaczZnany z trudnych i szybkich przejść klasycznych, w tym z klasycznych przejść bez asekuracji (ang. free solo) dróg na wielkich ścianach górskich. W czerwcu 2017 roku dokonał pierwszego w historii przejścia słynnej ściany El Capitan bez asekuracji i klasycznie, drogą Freerider, mającą blisko 900 metrów wysokości. Honnold nie jest restrykcyjnym weganinem, stara się jednak uczynić swą dietę jak najbardziej przyjazną środowisku. Przez 5 miesięcy przez zdobyciem El Capitana spożywał wyłącznie rośliny oraz jajka.
Alex Honnold Net Worth. Alex Honnold net net worth is $2 Million as of 2022. He amassed his fortune by doing professional rock climbing. He has also done several documentaries and Film appearances. His most famous documentary is Free solo. Here’s a list of the films he has appeared in. The Sharp End (2007) Alone on the Wall (2008) Progression
When you’re climbing, things can go from fun to serious pretty quick. The worst fall I ever had happened while I was in Aspen, Colorado, in 2002. I broke my neck, my pelvic bone and four ribs. I collapsed my right lung, too, and had kidney and liver damage. I didn’t think about anything as I fell. I was just waiting for my equipment to catch me, but it didn’t. It all came away from the wall and I hit the ground 11 metres below. I don’t remember the impact so there was no trauma associated with that. I just remember waking up pretty disorientated, with about eight heads looking down at me. “Oh my God, you just fell,” I shook me up and I swore I was finished with climbing. But I was 22 and my photography career was just starting to be a thing. So three months later, when a magazine asked me to go on a rock shoot, I agreed and I’ve been climbing ever since. I’ve had close friends who died base-jumping, ice-climber friends who died on big mountains, and one friend who died “free-soloing”. That’s climbing without a rope. It’s one of the most dangerous things you can do because there’s no room for any error at took this on a small Greek island called Kalymnos in 2011. The climber is Alex Honnold, an old friend of mine. He’s the star of Free Solo, the documentary about his ascent of El Capitan that won an Oscar last year. El Cap is a 3,000ft sheer rock face in Yosemite, California, and he climbed it without a rope. Although Alex is known in the public eye as a free solo-ist, most climbing he does takes place on a rope. He typically won’t free solo a difficult route until it’s been thoroughly rehearsed while attached to one. So that’s what makes this shot fun – and of course, here he’s clipped was on vacation but even on vacation he still climbs. It was an in-flight magazine that sent me along to shoot him. Kalymnos is a popular destination for rock-climbers, because of its beautiful weather, the glistening backdrop of the Aegean Sea, and climbs like this one, which is called the Grande thrills … Alex Honnold climbing El Capitan without a rope, in the film Free Solo. Photograph: Jimmy Chin/National Geographic/Jimmy ChinWe’re both about 30m up, me on an adjacent route. It’s a little tricky taking shots that way, working out of a bag while dangling from a rope that’s attached to the cliff via anchors. I like this shot because, compositionally, it’s very clean. Alex is falling right into the negative space. The light is nice, the Aegean looks amazing and, given the way his legs and arms are, he seems frozen in time. Everything in the shot reads well. Alex didn’t slam down into the wall, though. That part of the climb is so overhung, he just dropped down into air. If he hadn’t had a rope, if he’d been free-soloing, well, that would be a different is pretty standard at the top level when you’re pushing yourself. There’s maybe an 80-90% failure rate. You have to rehearse your moves. You learn a tough climb in sections: if you don’t have your hold right here, if you don’t put your foot correctly there, if you don’t bend your knee at this bit, then your body’s not going to have enough tension and you’re going to fall off. So you need a good understanding of your body and an excellent memory for done a lot of crazy things on mountains. I’ve lugged massive strobes up peaks just to light a shot. In 2012, on my first assignment for National Geographic, a plane dropped us at Queen Maud Land, 200 miles inside Antarctica. We spent 54 days living on the ice cap, self-supporting, slowly climbing this 2,200ft pinnacle. It can take days just to get into the right position for such a shot, to fully capture how wild and beautiful a place is. It was a very hard trip but it opened up a whole new world of lot has changed since taking that fall in Aspen. I’m married now and recently had a baby. It’s made me consider risk in a whole new way. Photograph: Eduardo Minte HessBorn: New York, Self-taught, some books and “shooting a lot of bad pictures”.Influences: Atiba Jefferson, Steve McCurry, Paul Nicklen, Dave Black, Frans Lanting and David point: “A 54-day trip into Queen Maud Land in Antarctica in 2012.”Low point: “Losing a hard drive containing a rock-climbing shoot in Spain. Very angry editor.”Top tip: “Be curious, learn new techniques – and always be clipped in.”
Alex Honnold net worth is $2 million. Alex spent more than a decade inside a van, living his life. Alex’s mother becomes the oldest woman to climb rocks at the age of 60. Honnold is giving one-third of his money to solar projects. Sanni and Alex have welcomed their first child.
'Free Solo' Star Alex Honnold Mourns Death of Brad Gobright After Climber Falls at Sendero Luminoso: 'So Crushing' Rock climbers across the world have paid tribute to Brad Gobright after the renowned American free solo climber fell to his death on 31-year-old California native was descending a cliff face in northern Mexico before coming loose and falling roughly 1,000 feet to his death, authorities was described as "one of the most accomplished free solo climbers in the world" by Rock and Ice magazine and a number of companions in the sport have since shared heartfelt messages in memory of the them was Alex Honnold, a leading free climber who features in the Oscar-winning documentary Free Solo. He described Gobright as a "gem of a man." Brad Gobright pictured climbing the El Capitan in Yosemite national park in California in 2016. "[Gobright] was such a warm, kind soul—one of a handful of partners that I always loved spending a day with," Honnold wrote on Instagram."I suppose there's something to be said about being safe out there and the inherent risks in climbing but I don't really care about that right now. I'm just sad for Brad and his family. And for all of us who were so positively affected by his life. So crushing."Brad was a real gem of a man. For all his strengths and weaknesses (like his insanely strong fingers, or living out of a Honda Civic...) at the core he was just a good guy. I guess there's nothing really to say. I'm sad. The climbing world lost a true light. Rest in peace." Among Gobright's many accomplishments, one of his most renowned was his setting of a speed record for climbing The Nose on El Capitan in Yosemite national park in California in death came after completing a two-day climb on the El Potrero Chico peak near the northern Mexican city of was abseiling a cliff face known as the Sendero Luminoso alongside fellow climber Aidan Jacobson, 26, before an unknown accident occurred. Brad Gobright pictured climbing the El Capitan in Yosemite national park in California in 2016. Screengrab The pair had been using a technique known as "simul-rappelling" to descend the face—a method where the weight of the two climbers is counterbalanced by each other as they descend from a central told Outside website that he "felt a pop," before the two started dropping. Jacobson crashed through a bush that cushioned his fall, but Gobright fell down along the naked rockface."It was basically a blur," Jacobson said. "He screamed. I screamed. I went through some vegetation, and then all I remember is seeing his blue Gramicci shirt bounce over the edge."Others who paid tribute to Gobright included Alice Hafer, one of his former climbing partners, and Conrad Aker, who led The North Face climbing team for 26 years until 2018."He was an amazing person—more driven and psyched than anyone I've ever known," Hafer wrote on Instagram."He had a magic about him on the rock, unlike anyone I've ever met. He was so supportive and encouraging, always pushing me harder and believing in me."I can't believe that not even a few weeks ago he was sitting next to me as we drove home from Arizona. I'll cherish those moments always." wCLhu.
  • qt129l2yzt.pages.dev/37
  • qt129l2yzt.pages.dev/10
  • qt129l2yzt.pages.dev/22
  • qt129l2yzt.pages.dev/74
  • qt129l2yzt.pages.dev/55
  • qt129l2yzt.pages.dev/92
  • qt129l2yzt.pages.dev/68
  • qt129l2yzt.pages.dev/67
  • alex honnold nie żyje